[ Pobierz całość w formacie PDF ]
lekceważenia albo zniewagi, wpatrywali się weń, zdumieni jego obecnym opanowaniem. Vetch
spoglądał na Geda nie ze zdumieniem, lecz z rosnącą trwogą. Spróbował znowu wmieszać się w
spór, ale Jasper rzekł:
- Ty, Vetch, nie wtrącaj się. Co uczynisz z szansą, jaką ci dałem, pastuchu? Pokażesz nam
jakieś złudzenie, kulisty piorun, zaklęcie, które leczy kozy ż parchów?
- Co chciałbyś, żebym uczynił, Jasper? Starszy chłopak wzruszył ramionami.
- Jeśli o mnie chodzi, możesz przywołać ducha zmarłego!
- Zrobię to.
- Nie zrobisz. - Jasper spoglądał wprost na niego; wściekłość nagle przebiła się przez jego
pogardę. - Nie zrobisz. Nie potrafisz. Przechwalasz się i przechwalasz...
- Klnę się, że to zrobię!
Wszyscy stali przez chwilę całkiem bez ruchu.
Wyrywając się Yetchowi, który starał się go powstrzymać ze wszystkich sił, Ged wyszedł
wielkimi krokami z dziedzińca, nie oglądając się za siebie. Pląsające nad głowami błędne ogniki
wygasły, opadając w dół. Jasper sekundę się wahał, potem podążył za Gedem. A reszta ruszyła
bezładną gromadą z tyłu w milczeniu, z ciekawością i przestrachem.
Pagórek Roke wznosił swe ciemne zbocza w mrok letniej nocy, czekającej na wschód
księżyca. Obecność tego wzgórza, na którym dokonano tylu cudów, ciążyła chłopcom jak
wiszące w powietrzu brzemię. Gdy zbliżali się do stoku wzgórza, myśleli o tym, jak głęboko,
głębiej od dna morskiego tkwią jego korzenie, sięgające w dół aż do odwiecznych,
niewidzialnych, tajemnych ogni w jądrze świata. Zatrzymali się na zboczu wschodnim. Gwiazdy
wisiały nad czarną trawą, która porastała widniejący wyżej wierzchołek wzgórza. Nie było
wiatru.
Ged wspiął się parę kroków w górę zbocza, oddalając się od pozostałych, po czym odwracając
się, powiedział czystym głosem:
- Jasper! Czyjego ducha mam przywołać?
- Wołaj, kogo chcesz. Nikt cię nie wysłucha. - Głos Jaspera zadrżał trochę, zapewne od
gniewu. Ged odpowiedział łagodnie i drwiąco:
- Boisz się?
Nie słuchał nawet odpowiedzi Jaspera, jeśli ten cokolwiek odpowiedział. Nie obchodził go już
Jasper. Teraz, gdy stali na Pagórku Roke, nienawiść i wściekłość znikły, zastąpiła je całkowita
pewność. Nie musiał nikomu zazdrościć. Wiedział, że tej nocy, na tym ciemnym zaczarowanym
obszarze jego moc jest wielka jak nigdy dotąd; wypełniała go tak, że aż. zadrżał od poczucia siły
ledwie utrzymywanej w ryzach. Wiedział teraz, że Jasper ustępuje mu znacznie, że został
przysłany przez los zapewne tylko po to, aby go tu dzisiaj sprowadzić - nie rywal, lecz zwykły
sługa przeznaczenia Geda. Pod stopami czuł korzenie wzgórza zagłębiające się w mrok, a nad
głową widział suche, dalekie ognie gwiazd. Pośrodku - wszystko czekało na jego władzę, jego
rozkazy. Stał w środku świata.
- Nie bój się - powiedział z uśmiechem. - Przywołam ducha kobiety. Kobiety nie musisz się
lękać. Przywołam Elfarran, piękną panią z Czynów Enladzkich.
- Zmarła przed tysiącem lat, jej kości leżą w głębi Morza Ea, a zresztą taka kobieta może
nigdy nie istniała.
- Czyżby lata i odległość znaczyły cokolwiek dla zmarłych? - Czyżby Pieśni kłamały? -
zapytał Ged z tą samą uprzejmą drwiną, a potem mówiąc: - Obserwujcie powietrze między
moimi dłońmi - odwrócił się od reszty chłopców i stanął bez ruchu.
Szerokim powolnym gestem rozpostarł ramiona, gestem przywitania, który rozpoczyna
inwokację. Zaczął mówić.
Czytał niegdyś runy Zaklęcia Przywołania w księdze Ogiona, przeszło dwa lata temu, i od
owego czasu ani razu ich nie widział; Wtedy czytał je w ciemności. W ciemności, która teraz go
otaczała, było tak, jak gdyby czytał je na nowo na stronicy otwartej przed nim wśród nocy. Ale
teraz rozumiał, co czyta, wymawiając na głos słowo po słowie, i widział oznaczenia, wskazujące,
jak należy tworzyć zaklęcie dzwiękiem głosu oraz poruszeniami ciała i rąk.
Inni chłopcy stali zapatrzeni, bez słowa i bez ruchu, drżąc tylko z lekka; wielkie było bowiem
to zaklęcie, które zaczynało swoje działanie. Głos Geda brzmiał wciąż łagodnie, ale zmienił się,
miał w sobie głęboki zaśpiew, a słowa, które wymawiał, nie były chłopcom znane. Nagle Ged
zamilkł. Znienacka podniósł się wiatr i zaszumiał w trawie. Ged opadł na kolana i zawołał
wielkim głosem. Potem upadł przed siebie, jakby chciał wziąć ziemię w objęcie rozpostartych
ramion, a gdy podniósł się trzymał w naprężonych dłoniach i ramionach coś ciemnego, coś tak
[ Pobierz całość w formacie PDF ]