[ Pobierz całość w formacie PDF ]
chełmińskiego i odsieczy.
Obok nie go otoczony wybranymi zmiędzy rycerstwa stał z chorągwią Zakonu Iwan, wielkiej siły i
męstwa żołnierz, któremu dla postawy tej i okazanych już odwagi na placu boju dowodów
powierzono znamię najdroższe.
Wojewoda Wincz z Dobkiem rzucili się na gromadkę i, ze wsząd ją opasawszy, nacisnęli tak,- że
toporem rażony przez Dobka olbrzym padł, chorągiew na ziemię wlokąc z sobą.
Marszałek, który to ujrzał z dala, osłonił sobie oczy, ręka mu bezsilna opadła.
Stał, nie myśląc już o walce, i nowy oddział, który na niego natarł, razem z kompanami zabrał go w
nie wolę.
Nad wieczór walka była tak jak skończona, a jednak król rycerstwu nie dawał złożyć broni ani
się położyć na pobojo wisku.
Był pewien, że za przybyciem powołanych posiłków bój się raz jeszcze rozpocznie.
Jeńców powiązano sznurami, zwleczono do namiotów otoczonych strażą.
Wojsko nie otarło mieczów i nie dało koniom wytchnąć.
Posiłki w istocie pod wodzą Plauena nadbiegły spod Brze
ścia.
Gdy je nadciągające ujrzano, już jeńcy byli pod strażą, a król gotów do nowego boju.
Bój to był w szczerym polu, ze świeżym żołnierzem, zemstą zagrzanym, gdy król miał z sobą
znużonych już całodzienną walką, ale zwycięstwem podniesio nych na duchu.
W tym drugim spotkaniu ranny, lecz zagrzany tym, że mu dzień ten płacił się na każdym kroku
szczęściem wielkim, Flo rian Szary, który był już trzech znakomitszych rycerzy nie mieckich z
konia zsadził i oddał w niewolę, rzucił się ze swymi kilku wprost na komtura wielkiego Plauena.
Najdzielniejsi krzyżaccy bracia bronili ostatniego dowódcy.
Szary z taką gwałtownością natarł na nich, wiodąc za sobą Sieradzian, iż trzy włócznie razem,
strąciwszy zbroję lekką i już w boju zluzowaną, utkwiły w nim.
Padł, nie wydawszy jęku, rozdarty straszliwie na pobojowisku w chwili, gdy ciągnący za nim
rzucili się na Plauena i porwali go w niewolę.
Szary cały swój pochód ten odbywał na wiernym koniu si wym, który od dawna mu służył.
Byli to towarzysze nieroz łączni i przyjaciele.
Koń znał głos, chód, czuł pana z daleka.
W pochodzie zdali się jednym jakimś centaurem , w którym dusza i myśl obu była wspólną.
Gdy Florian zakrwawiony padł, oburącz chwytając rozdarte ciało, z którego wychodziły jelita, koń
stanął nad nim, kopytami wrył się w ziemię i po krył go sobą.
Uchronił go od stratowania i zgniecenia, którego ofiarą padało drugie tyle ludzi, co zabitych
mieczem i topo rem.
Szary wychowany był i zahartowany, jak na rycerza przy stało.
Każdej chwili gotów umrzeć, każdej godziny gotów cierpieć, czując życie w sobie, wspomniawszy
na dom, żonę, dzieci, oburącz nacisnął wnętrzności i pozostał pod koniem wśród dokoła wrzącego
boju, czekając, co zrządzi Opatrz ność.
On ludzki swój i rycerski spełnił obowiązek do końca.
Teraz musiała wystąpić ta opieka boża, która rozporządza żywo tem i przeznaczeniem człowieka.
W duszy swej westchnął do Boga.
Jelita
.
Miałli być ocalonym z wyroku jego, potrzeba było mężnie doczekać chwili, w której mógł nadejść
ratunek.
Przeznaczo nym mu było umierać, powinien był z męstwem dotrwać do zgonu.
Koń stał nad nim ciągle, innym wyrywającym się i czwałującym po pobojowisku, a napadającym
na niego, broniąc się i osłaniając pana.
Florian nie widział już, co się działo wkoło niego, słyszał tylko zwycięskie swoich okrzyki.
Krew z ran płynęła obficie, ręce w niej obie zbroczone czuł jak ukropem oblane.
Nie mógł ich odjąć na chwilę, gdyż poszarpane ciało razem z krwią wyrzuciłoby było wnętrzności.
Pot występował mu na czoło, modlił się spokojnie.
Rachował, rychłoli ratunek jaki zjawić się może, azali mu na tak długo sił stanie.
Mdłości chwilami jakby obłokiem osłaniały mu oczy, lecz wielka siła woli zwy ciężała je.
Otrząsał się męczarni tej spartańską siłą, siłą męczenników tych, w których życie potęgowała
wiara.
Przed oczyma stał mu jego dom, rodzina, ojciec stary i ten sąsiad straszny, którego pastwą może
stać się mieli najdrożsi, gdyby on już tam powrócić nie mógł.
Nie stracił jeszcze na dziei.
Krew upływała wprawdzie, lecz silne dłonie trzymały rozdarte rany spojone.
Ręką wpychał jelita i czekał...
Bój się zdał oddalać od niego, zbliżył raz znowu, odbiegł i cisza nastąpiła dla niego prawie od
walki straszniejsza.
Koń z głową spuszczoną, wąchając wyciągnięte jego nogi, to stał spokojny, to rżeniem
niecierpliwym wołać się zdawał na po moc ludzi.
O ile dojrzeć mógł Szary, żywego dokoła nie było już ni kogo.
Na wpół w ziemię wbity leżał przy nim Krzyżak własną zbroją zgnieciony, z głową obnażoną, z
której hełm spadł, ze znakiem podkowy końskiej na czaszce i czole strzaskanym.
Dalej nieco koń dogorywający na próżno usiłował się zerwać na nogi, przednimi kopytami rył
ziemię, do pół się dzwigał i opadał.
Dalej widać było pogruchotane włócznie z ostrymi drzazgi sterczącymi do góry, połamany oręż,
kupy błota, w których już ciał startych na miazgę rozeznać nie było moż
na. Mrok wieczora powoli zstępował na pobojowisko, do któ rego z dala, z miejsca, gdzie obóz
był krzyżacki, dochodził gwar i okrzyki zwycięskie.
Szary czuł, że król otrzymał po le , że tam bracia jego weselili się ocaloną czcią rycerską.
Wśród szumu i śmiechów nagle cisza się stała.
Wtem głos jeden jakiś począł pieśń kościelną Ciebie Boga chwalemy .
I ogromnym chórem wszystko, co żyło, powiodło za nim.
Sza ry miał na oczach łzy...
,,Gdyby zginąć przyszło myślał w duchu krew nie dar mo przelałem.
Stań się wola Twojal
Ręce mu drętwiały, siły się wyczerpywały.
Małżeby nikt nie zajrzeć na pobojowisko?
Noc nadchodziła...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]