[ Pobierz całość w formacie PDF ]
œniak. Tysi¹ce silnych, potê¿nych i wytrwa³ych stawa³o z nim do walki, a jak¿e niewielu wy-
sz³o z tryumfem!
- Adela jeszcze nie zginê³a dla ciebie, jeœli j¹ ukochasz prawdziwie, ja wesprê ciê, odzyskasz
j¹. Jeœli nie tê, to ci dam inny kwiat pe³ny mi³oœci, o jakiej nie masz pojêcia; pó³anio³a, pó³-
dziewicê, z ni¹ niebo ziemi mieæ mo¿esz. W kraju twoim tysi¹ce dróg otwartych dla dusz
dzia³alnych, namiêtnych jak twoja. Prêdzej, ni¿ siê spodziewasz, dojdziesz znaczenia, wie-
czystej s³awy, bêdziesz przytomny braciom, a to wiêcej znaczy ni¿ kamieñ mêdrców. Maj¹-
tek twój i tak zniszczony, reszty nie rzucaj niebacznie na szalê losu; nie id¹c za radami Ro-
gosza mo¿esz byæ b³ogos³awionym i b³ogos³awiæ tê chwilê, w której pos³ucha³eœ tej rady.
- Ju¿ za póŸno - odpar³ m³ody alchemik.
- Wiêc ci¹gle rozumiesz - mówi³ Kosmopolita - ¿e m¹droœæ jest szczêœciem?
- Nie - rzek³ Sêdziwoj - ale jest wiêcej jak szczêœcie!
- Abyœ poj¹³ prawa tego œwiata, którego chcesz zostaæ mieszkañcem, abyœ je rozwa¿y³, zosta-
wiam ci trzy dni do namys³u - przepêdŸ je jedynie zajêty tym, ¿e albo masz wyrzec siê na
zawsze ziemi, albo siê staæ jej ozdob¹.
W czasie tej rozmowy chmury zbija³y siê w gêst¹ masê, ciemny kir okrywa³ niebo; w doli-
nach cisza, a nad g³owami szumia³ g³ucho wicher. Sêdziwoj milcza³, a w duszy jego powsta-
³o dopiero pow¹tpiewanie i obawa, jakby o stratê zbawienia; dreszcz go przej¹³, zdawa³o mu
siê, ¿e cieñ matki wo³a na niego: - Synu, wróæ siê na praw¹ drogê!
Czarna ju¿ by³a po³owa nieba, ¿aden orze³ siê nie ukazywa³, naprzeciw nich chmura opar³a
siê na szczycie ska³y, szczyt ten nie tak odleg³y, jak siê przy jasnym niebie wydawa³, ciem-
noœæ rozproszy³a z³udzenie. Szelest da³ siê s³yszeæ, na przeciwn¹ ska³ê przelecia³ kruk.
- Patrz - rzek³ Kosmopolita - wszystko w naturze, co wype³nia swoje powo³anie, jest m¹dre,
potrzebne i konieczne. - Je¿eli ten ob³ok spadnie, wszystko, co ¿yje na tym wzgórzu zatonie
i kruk zawczasu opuszcza gniazdo, aby dla ¿ar³ocznych swoich piskl¹t zbiera³ zdobycz. To
nocny rozbójnik i ciemnoœæ go wypêdza, znajduje œpi¹ce istoty, wydziobuje im oczy i porzu-
ca, a potem wietrzy œcierwo. A jednak kruk idzie za wy¿szym popêdem: wype³nia tu obowi¹z-
ki, których by nikt inny nie pe³ni³ - czyœci te dzicze. Teraz jest w niepewnoœci, czarne skrzy-
d³a jego ledwo znaæ na czarnym ob³oku - polecia³ wzd³u¿ skalistej œciany. Jedyna ¿yj¹ca isto-
49
ta nie œmie tu siedzieæ w gnieŸdzie. Patrz, jak ten ob³ok pracuje, spada i wznosi siê, jakby
p³uca z ciê¿koœci¹ oddychaj¹cego cz³owieka; oto opada, opada coraz ni¿ej.
Wtem b³ysk z hukiem piorunu! Wierzcho³ek ska³y str¹cony i kruk zabity upad³ pod nogi wê-
drowców. Niebo otworzy³o siê, rozdarta zas³ona w p³omieniach, ca³a natura wzburzona, w za-
mieszaniu.
- I któ¿ by teraz - rzek³ Kosmopolita grzmi¹cym g³osem - pow¹tpiewa³ o strasznej wielkoœci
Tego, który siê na wiatrach przechodzi i burzom rozkazuje! Któ¿ by móg³ pow¹tpiewaæ, i¿
w ko³czanie jego s¹ strza³y, które, nim najœmielsze oko szerokoœæ w³osa przemierzy, potrafi¹
tysi¹c œwiatów zburzyæ i tysi¹c nowych wywieœæ z nicoœci! I któ¿ by œmia³ pow¹tpiewaæ, i¿
jedyna w³adza od niego pochodzi!
Sêdziwoj odkry³ g³owê, wzniós³ oczy do góry i od lat wielu pierwszy raz do duszy jego zawi-
ta³a modlitwa.
50
X. Przepowiednia
[ Pobierz całość w formacie PDF ]