[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Nie 'wymyślam. Ja wiem. Słyszałam, jak rozkazałeś mnie zabić.
- Musiałaś się przesłyszeć - stwierdził napuszonym tonem, odzyskując pewność siebie. - Jesteś
córką mojej ukochanej nieboszczki żony. Pragnąłem ci zapewnić godne życie w klasztorze do czasu
mego powrotu. Biedactwo, musiał ci się rozum pomieszać po porwaniu przez tego bandytę El
Leona. A właśnie, gdzie on się podziewa? Jak ci się udało od niego uciec?
- Zapewniam, że mój rozum jest w jak najlepszym porządku. Nie mam nic do powiedzenia o El
Leonie. Przyszłam tu rozmawiać o zagarniętym majątku mojej matki.
- Napełnia mnie smutkiem twój brak zaufania i niewdzięczność. Ale nie jestem zaskoczony.
Pokazałaś, co potrafisz, uwodząc Carlosa. Jesteś hardą, nieodpowiedzialną kobietą, która łatwo
ulega pokusom ciała. Troszczę się o twój los wyłącznie przez pamięć twej matki, a mojej
ukochanej żony. I dlatego z czystej dobroci serca jestem gotowy przyjąć cię z powrotem pod mój
dach pod warunkiem, że podporządkujesz się moim życzeniom i zasadom, jakie ustalę.
Mimo że nie musiała się go bać, na te słowa przebiegł ją dreszcz.
- Jesteś szczodry i wspaniałomyślny jak zawsze - odparła z ironią, uważając, by nie za~rżał jej
głos - ale ja nie proszę o miejsce w twoim domu. Ządam tego, co moje.
- Ach tak. - Obszedł stół na swych krótkich, krępych nogach. - Przypłynęłaś sama? - zapytał,
odwracając się do niej.
- Nie jestem szalona.
- Kim jest osoba, która ci towarzyszy, i gdzie się zatrzymała?
- Nieważne. Albo natychmiast oddasz mi to, co zabrałeś, albo będę zmuszona zwrócić się do
gubernatora Miró. Dowie się, że nie jesteś godny urzędu, który piastujesz. Podobno gubernator
jest bardzo sumienny i ściśle trzyma się litery prawa. Nie będzie zadowolony, kiedy się dowie,
co zrobiłeś, zanim tu przyjechałeś.
- Nie uwierzy ci, bo, po pierwsze, jesteś kobietą, a po drugie, pobyt w towarzystwie bandyty
okrywa cię niesławą. Jeżeli mu o tym szepnę, będziesz skompromitowana.
Jeszcze niedawno sparaliżowałyby ją pewność siebie ojczyma i strach przed jego zemstą. Tym
razem nie dała się zastraszyć. Myślami była przy zmarłej matce i ciotce.
- Może tak, a może nie. Ciekawie byłoby sprawdzić.
Ale nie wierzę, że naprawdę miałbyś ochotę mnie oczerniać. Widzisz, obecność brata El Leona w
twoim domu przemawia na twoją niekorzyść.
- Ten młody człowiek odsługuje u mnie niespłacone długi. Taka była między nami umowa.
Ponieważ chciał się z niej wycofać, musiałem zatrzymać go siłą. - Esteban pokazał zęby w
fałszywym uśmiechu.
- Jakie długi? Czy te, które wyrównuje się krwią?
W jednej chwili uśmiech znikł z jego twarzy.
- Czy ty wiesz, ile wycierpiała moja rodzina przez te czarcie pomioty, Carranzów? - wysyczał,
czerwieniejąc ze złości. - Trzeba ich wytępić, wyplenić jak chwasty. Nie znajdę spokoju, dopóki
chodzą po ziemi.
- Wytępić - powtórzyła. - Ale najpierw masz zamiar się nasycić cierpieniem i poniżeniem Vicente.
- To mi się należy. Lecz widzę, że bardzo cię obchodzi los młodszego Carranzy.
Gdzieś w głębi domu coś głucho stuknęło. Pilar udała, że nic nie słyszy.
- Tak myślisz? - spytała, nie odrywając wzroku od twarzy ojczyma. - Być może czuję się winna za
to, co z nim zrobiłeś. Zapewne nadal go przetrzymujesz?
- Oczywiście. Nie ma tyle sprytu, co jego brat, żeby uciec.
Gdzieś bliżej, prawdopodobnie w jadalni, rozległ się stłumiony krzyk, a zaraz po nim trzask. Pilar
szybko podeszła do Estebana i chwytając go za ramię, powiedziała podniesionym głosem:
- Mniejsza o Vicente. Chcę mój posag! Jak mam sobie poradzić bez pieniędzy?! Doszczętnie mnie
ograbiłeś. Pozbawiłeś bliskich. Zabrałeś wszystko, co miałam. Nie żądam wiele, chcę tylko tyle,
ile mi się należy. I albo mi to oddasz, albo będę cię prześladować do końca twoich dni!
Strząsnął jej rękę ze złowrogim wyrazem twarzy i energicznym krokiem podszedł do drzwi.
- Alfonzo! - zawołał. - Co się tam dzieje?!
Nie doczekał się odpowiedzi. W paru susach znalazł się przy Pilar.
- To El Leon, prawda? Jesteście w zmowie. Tak jest! Na pewno przyszedł po swego brata.
Musi odwrócić jego uwagę, musi go jeszcze przez chwilę zająć.
- Co mnie obchodzi Vicente?! - krzyknęła. - Albo jego brat, skoro już o tym mowa! Oddaj mi moje
złoto. Gdzie je trzymasz? No, gdzie je ukryłeś?!
Twarz Estebana wykrzywił grymas pogardy.
- Nic nie dostaniesz. Gdybyś siedziała cicho, była posłuszna i pokorna, miałabyś u mnie dobrze.
Ale skoro z własnej woli związałaś się z bandytą i wolisz żyć wśród rzezimieszków i dziwek, to
wracaj do nich. Tam teraz twoje miejsce!
Uśmiechnęła się z satysfakcją.
- A żebyś wiedział. Poszłam z El Leonem. Mało tego, sama po niego posłałam. A to, że nie ma dla
mnie innego miejsca, zawdzięczam wyłącznie tobie. Ale powiedz mi, gdzie ty powinieneś być.
Gdzie jest miejsce człowieka, który zabił własną żonę?
Esteban obrzucił ją potokiem przekleństw. Zagłuszył je szczęk skrzyżowanych szpad, dochodzący z
pokoju obok. Zanim wściekły dopadł do drzwi, stanął w nich Refugio ze sztychem szpady
wycelowanym w jego szyję.
- Jaka szkoda, że muszę zakłócić to urocze spotkanie - powiedział, mierząc don Estebana zimnym
spojrzeniem. - Ale uwielbiam rozmowy o złocie.
Esteban pobladł, czując, jak ostry metal kłuje go w podgardle. Stał nieruchomo, wyprostowany na
tyle, na ile pozwalał mu pękaty brzuch.
- Jakim sposobem się tu ...
- Bez trudu. Prawda, jakie to niemiłe uczucie, kiedy się jest zaskoczonym?
- Ktoś mi za to odpowie!
- Nie - uciął Refugio. - Bo ci wcześniej poderżnę gardło.
Don Esteban głośno przełknął ślinę.
- To nie w twoim stylu zabijać bezbronnego człowieka. Przynajmniej tak słyszałem. Podobno się
tym szczycisz. - Nie należy wierzyć plotkom. - Nacisk sztychu nie zelżał ani odrobinę.
- Jeżeli ... przyszedłeś po Vicente, to bierz go sobie i wynoś się stąd!
[ Pobierz całość w formacie PDF ]