[ Pobierz całość w formacie PDF ]
mówiła, jest wrogiem rodzaju ludzkiego, gdyby tak się jej pozbyć, to można byłoby sobie
żyć w spokoju. Największym marzeniem ludzkości był zawsze stoicyzm, czyli taka posta-
wa, że się już nie chce cierpieć. Człowiek nie ma już chęci wierzyć, nie ma chęci kochać,
przywiązywać się, człowiek tak się obawia, że wszystko straci, że specjalnie wszystko tra-
ci, żeby się już więcej nie bać.
Chcąc być w zgodzie z tymi poglądami, oddała kolejnego chomika i świnkę koleżan-
kom. Mnie nie pozostawało nic innego, jak dobrze zabrać się do walki z faraonkami. Od-
wiedzała jednak swoje zwierzaki u koleżanek, bo jakoś tak do końca pozbyć się ani przy-
wiązania do nich, ani wrażliwości, nie potrafiła. Pocieszała się jednak myślą, że nie tylko
jej nie udaje się zostać stuprocentowym stoikiem, w końcu Kochanowski też próbował, a
potem został z ostatnich stopniów zrzucony . Poza tym, mówiła, cytując mądrego pana
Hamila z %7łycia przed sobą, w życiu nic nie jest ani czarne, ani białe, i że białe to jest czę-
sto czarne, co się ukrywa, a czarne to czasami białe, co się dało nabrać. Coś jednak musi
być constans, dodawała, jeszcze nie wiem, co, ale dzień, w którym to odkryję, jest bliski.
%7łyłam jednak ciągle w przekonaniu, że Magillę wychowałam na dziecko nadwrażliwe,
które zamyka się w domu i w świecie książek. Chcąc przeciwdziałać tego typu izolacji,
namówiłam ją do sportu. Wybrała floret. Chwyciło. Jej dzień dzielił się teraz na szkołę,
treningi i książki. Nie lubiła się spotykać z koleżankami poza szkołą, prawie nikt z rówie-
śników nie odwiedzał jej w domu. Nie lubiła wyprawiać się do centrum miasta po to, aby
pobiegać po sklepach, nie chodziła do kina, czasami tylko dała się namówić na premierę
teatralną. W końcu to kiedyś się zmieni - myślałam - piętnastoletnia Magilla musi poznać
świat, musi sobie zacząć w nim samodzielnie radzić. Pełna jednak byłam najgorszych
obaw, że klosz, jakim ją przykryłam, zrobił więcej złego niż dobrego.
- Mamuśka, pojedziesz ze mną do miasta, gdy cały Górny Zląsk przestanie chodzić pie-
szo? - zapytała Magilla w któreś popołudnie.
- Możemy jechać choćby teraz - zgodziłam się.
- Teraz? Mamuśka, w jakim ty świecie żyjesz, przecież mówię, że komunikacja stoi od
wczoraj.
Pojechałyśmy już następnego dnia, bo strajk skończył się szybciej, niż przypuszczano.
- Gdzie idziemy najpierw? - zapytałam po wyjściu z autobusu.
- Najpierw do Hipa, na Mariacką.
- Gdzie?
- Do Hipa, on ma wypożyczalnię płyt kompaktowych, ale też sprzedaje płyty. To prze-
cież ty powinnaś wiedzieć, kim jest Hip, bo to twoje czasy.
Hip, płyty kompaktowe, skąd moja Magilla to wszystko zna, przecież ona tylko do
szkoły, na trening i w książki. Uczy się bardzo dobrze, na wagary nie chodzi. Podejrzewa-
łam, że nawet nie zna ulic w centrum miasta, bo autobus zawozi ją pod sam Pałac Mło-
dzieży, gdzie trenuje, i stamtąd też prosto do domu. Tymczasem to ona prowadziła. Skrę-
ciła prawidłowo w ulicę Wieczorka, potem Korfantego, wreszcie w Mariacką. Szłam obok,
posłusznie i milcząco.
- To tutaj, w tej piwniczce - zatrzymała mnie Magilla. - Ty tam lepiej, mamuśka, nie
wchodz, poczekaj tutaj, ja tylko zapytam o płytę i wyjdę.
Coś mnie jednak pchnęło, aby wejść za nią. Magilla wpłynęła tanecznym krokiem, cała
w dżinsowym stroju, spodniach, bluzie, kamizelce, czapce, z rozpuszczonymi długimi
włosami. Podeszła do czarnego kontuaru, za którym stał ogromny Hip, z równie długimi
jak Magilla włosami. Stałam w progu jak zamurowana. Czarne ściany piwniczki wytape-
towane były plakatami różnych heavy-metalowych zespołów. Czerwonawe światło migo-
tało nad pułapem. Przy kontuarze, zwróceni tyłem do mnie, stali chłopcy w czarnych, skó-
rzanych kurtkach i obstrzępionych dżinsach. Tylko ich włosy, zamienione w kolorowe
czuby, rozjaśniały co nieco ponure pomieszczenie.
- Czy ma pan płytę Halloween? - zapytała Magilla.
- Którą? Pierwszą czy drugą?
- Kupię i tę, i tę.
- Nie mam żadnej - odpowiedział Hip ku uciesze pozostałych.
W tym momencie jeden z chłopców, taki z zielonym czubem na głowie, odwrócił się w
stronę Magilli, uśmiechnął, chwycił delikatnie za łokieć i powiedział:
- Kupię ci tę płytę, mała.
Stałam dalej przerażona, nie mogłam ruszyć się z miejsca, choć czułam, że powinnam
jakoś zareagować, coś powiedzieć, przecież podrywają moją Magillę. Z drugiej strony jed-
nak wiedziałam, że nie dzieje się nic złego, bo to nie była brutalna zaczepka.
Tymczasem Magilla odwróciła się zadowolona w stronę zielonego czuba. Jej się to
chyba podoba - pomyślałam zaskoczona.
- Słuchaj, czy lubisz jeże? - zapytała grzecznie.
- Co?
- Lubisz jeże? - powtórzyła pytanie. - No wiesz, takie z kolcami...
Chłopak patrzył na nią z niedowierzaniem. Inni też się odwrócili, nawet Hip znieru-
chomiał.
- A dostałeś kiedyś jeżem w ryj? - pytała dalej Magilla. Skołowany chłopak nic nie
mówił. Reszta się uśmiechała i z zadowoleniem obserwowała całą scenę.
- No, odpowiedz grzecznie na moje pytanie: Dostałeś kiedyś jeżem w ryj? A może ty
po prostu nie wiesz, co to jeż?
Magilla odwróciła się na pięcie, pozostawiając rozweseloną grupę, która teraz głośno
komentowała gamoniowatość kumpla z czubem.
- Mamuśka, idziemy - machnęła ręką w moją stronę. Wyszłyśmy, nic nie mówiłam.
To, co zobaczyłam, nie pasowało zupełnie do moich wyobrażeń o Magilli. Musiałam mieć
czas, aby wszystko to sobie poukładać. Właściwie to przecież powinnam się cieszyć.
- Mamuśka, co tobie?
- Nie mów do mnie mamuśka - powiedziałam.
SAOWA wyfruwają ze mnie jak jaskółki
spadają na klawisze
odciskając ślad swoich czarnych nóżek
ustawiają się w linię by powiedzieć
że ciebie kocham
i robię to dla przyjemności własnej
nie po to jednak byś ty trwożliwie się
uśmiechał
i ze strachem myślał że
odwdzięczyć się powinieneś
tym samym
PPPP
- Pozdrowienie ci, młodziutka damo z nosem bynajmniej
nie nazbyt małym
o stopie niepięknej
i oczach, co nie są za czarne,
palcach, co nie są za długie, wargach niezbyt suchych
i języku bynajmniej nie za wytwornym.
(...)
na prowincji nazywają cię piękną
- powiedziała Anka na powitanie, z pasją i jakimś wyrzutem w głosie. Patrzyła na mnie
mało obecnymi oczami, usta jej drżały i myślałam, że za chwilę zacznie płakać.
- Tylko się na mnie nie złość - mówiłam, przytulając ją - nikt ze znajomych nie umarł,
nie mam żadnego zmartwienia, ale to oczywiście gorsze od zmartwień, a jeżeli się spózni-
łam, to widać tak być musiało.
Machnęła ręką na potwierdzenie, że taki już jej los.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]