[ Pobierz całość w formacie PDF ]
właśnie ogniska. Cofnął się i poszedł inną drogą, ale i tam natknął się na podobną scenę.
Ogniska pojawiały się wokół jak robaczki świętojańskie, a gdy podszedł ostrożnie do jednego
z nich, zobaczył kilkunastu mężczyzn, którzy siedzieli albo leżeli w pobliżu ognia,
przypiekając na kijach niedojrzałe banany, aby nadawały się do zjedzenia.
Wtedy to zorientował się, że otacza go pokonana armia Serruriera, a kiedy usłyszał od
strony drogi, którą dopiero co przechodził, ryczące silniki ciężarówek, zaś tuż za plecami
wypowiadaną ostrym tonem komendę, zdał sobie również sprawę, że wojsko zaczyna się
przegrupowywać przed jutrzejszą bitwą i że ma się ona prawdopodobnie rozegrać właśnie tu,
gdzie stoi.
III
Dawson poczuł się lepiej, gdy tylko opuścił Place de la Liberation Noire i skończyły się
widoki, które przyprawiały go o mdłości. Jego nogom nic nie dolegało, bez trudu nadążał
więc za Wyattem, który bardzo się spieszył. Chociaż pociski nie spadały już na centrum
miasta, od północy odgłosy bitwy znacznie się nasiliły i Wyatt czuł, że powinien dotrzeć do
hotelu Imperiale, zanim rozgorzeją tam walki. Musiał mieć pewność, że Julie jest bezpieczna.
W miarę, jak oddalali się od placu i rejonu budynków rządowych zaczęli spotykać ludzi,
najpierw idących pojedynczo lub parami. Potem w coraz większych grupach. Zanim dotarli
w okolice hotelu Imperiale, który na szczęście był niedaleko, na ulicach zrobił się tłok i Wyatt
zdał sobie sprawę, że jest oto świadkiem spowodowanej wojną paniki wśród cywilnej
ludności.
Elementy przestępcze zaczęły już wykorzystywać sytuację i większość drogich sklepów
w pobliżu hotelu splądrowano i okradziono. Leżące na chodniku zwłoki dowodziły, że policja
reagowała stanowczo. Wyatt zacisnął jednak wargi, zauważając rozciągnięte pod sklepem
jubilera ciała dwóch policjantów - ulice St. Pierre w szybkim tempie przestawały być
bezpieczne.
Przecisnął się przez rozkrzyczany, podniecony tłum i wbiegłszy po schodach do hotelu
wpadł przez obrotowe drzwi do foyer.
- Julie! - zawołał. - Causton!
Nie było odpowiedzi.
Przebiegł przez foyer i potknął się o martwego żołnierza, który leżał obok
przewróconego stolika tuż przy barze. Krzyknął jeszcze raz, a potem zwrócił się do Dawsona:
- Idę na górę. Proszę sprawdzić, czy nie znajdzie pan czegoś tu na dole.
Dawson wszedł do baru, rozdeptując potłuczone szkło i rozejrzał się wokół. Ktoś
cholernie dobrze się tu bawił , pomyślał. Szturchał obandażowaną ręką opróżnioną do
połowy butelkę szkockiej i ze smutkiem pokręcił głową. Chętnie by się napił, ale pora nie
była po temu stosowna.
Odwrócił się, czując przypływ triumfu. Jeszcze nie tak dawno piłby o każdej porze, ale
odkąd przetrzymał ataki podinspektora, poczuł, że wzbiera w nim siła i pękają okowy.
Podobnie jak upartym milczeniem dał odpór Roseau, teraz przeciwstawiał się temu, co
uważał za swą największą wadę i odkrywał w ten sposób nowy rodzaj wolności: wolność
bycia sobą. Wielki Jim Dawson umarł, a narodził się ponownie młody Jimmy - z wyglądu
może trochę starszy i pomarszczony na twarzy, ale tak samo młodzieńczy, energiczny
i niewinny jak ów chłopak, którym był przed wielu laty. Przybyło mu jedynie mądrości,
a może także głębokiego poczucia wstydu z powodu tego, co zrobił ze sobą w imię sukcesu.
Przeszukał pomieszczenia na parterze hotelu i niczego nie znalazłszy wrócił do foyer,
gdzie spotkał Wyatta.
- Na dole nic nie ma - oznajmił.
- Zniknęli - stwierdził Wyatt, wyraznie przygnębiony.
Patrzył na martwego żołnierza, który leżał z zakrwawioną piersią obok przewróconego
stołu. Wokół niego latały bzykające muchy.
- Myśli pan, że mogło ich zabrać wojsko? - zapytał ostrożnie Dawson.
- Nie wiem - odparł ciężko Wyatt.
- Przepraszam za to wszystko - powiedział Dawson. - Przykro mi, że to się stało
z mojego powodu.
Wyatt odwrócił głowę.
- Nie wiemy, czy pan zawinił. To i tak mogło się zdarzyć. - Poczuł nagle zawroty głowy
i musiał usiąść.
Dawson popatrzył na niego zatroskany.
- Wie pan co? - powiedział. - Myślę, że przydałby się nam obu jakiś posiłek. Kiedy
ostatnio jedliśmy? - Pokazał obandażowane ręce i powiedział przepraszająco: -
Przygotowałbym coś, ale nie potrafię chyba otworzyć puszki.
- Co oni panu zrobili?
Dawson wzruszył ramionami i schował ręce za plecy.
- Bili mnie i trochę maltretowali. Jakoś to wytrzymałem.
- Oczywiście, ma pan rację - przyznał Wyatt. - Musimy coś zjeść. Zobaczę, co uda mi się
znalezć.
W dziesięć minut pózniej pochłaniali łapczywie, prosto z puszek zimny gulasz. Dawson
stwierdził, że potrafi utrzymać łyżkę w lewej dłoni i obejmując puszkę zgiętym prawym
ramieniem mógł się jako tako pożywiać. Było to bolesne, gdyż lewa ręka rwała jak diabli,
kiedy zaciskał ją na łyżce, za nic jednak nie chciał, by Wyatt karmił go jak niemowlę. Tego
by nie zniósł.
- Co teraz robimy? - zapytał. Wyatt nasłuchiwał odgłosu dział.
- Nie mam pojęcia - powiedział powoli. - Szkoda, że Causton albo Julie nie zostawili
żadnej wiadomości.
- Może to zrobili.
- W ich pokojach niczego nie znalazłem. Dawson zastanowił się nad tym.
- Może nie byli w swoich pokojach. Mogli być w piwnicy. Plac był pod ostrzałem
artyleryjskim, a to niedaleko stąd; może ukrywali się w piwnicy.
- Tu nie ma takiego miejsca.
- W porządku, więc mogli schować się gdzie indziej. Gdzie by pan się ukrył podczas
bombardowania? - Poruszył się na krześle i wiklina zaskrzypiała. - Znam faceta, który przeżył
naloty na Londyn. Mówił, że najbezpieczniej było pod schodami. Może pod tamtymi.
Odłożył niezgrabnie łyżkę i podszedł do schodów.
- Hej! - krzyknął. - Coś jest przypięte do drzwi.
Wyatt upuścił z hałasem puszkę i pobiegłszy za Dawsonem zdarł z drzwi jakąś kartkę.
- Causton zniknął - oznajmił. - Ale pozostali wsiedli do samochodu Rawsthorne a
i pojechali na wschód, poza rejon zatoki. - Wyatt głęboko odetchnął. - Dzięki Bogu.
- Cieszę się, że odjechali - powiedział Dawson. - Co teraz, ruszamy za nimi?
- Niech pan to zrobi - odparł Wyatt. - Dam panu wszystkie niezbędne wskazówki.
Dawson spojrzał na niego ze zdziwieniem.
- Ja? A co pan zamierza?
- Nasłuchiwałem huku dział - powiedział Wyatt. - Myślę, że Favel się przedarł. Chcę się
z nim spotkać.
- Czy pan zupełnie zwariował? Jak człowiek trafi w sam środek takiej cholernej wojny,
to go zastrzelą. Niech pan lepiej idzie ze mną na wschód.
- Zostaję - stwierdzi z uporem Wyatt. - Ktoś musi zawiadomić Favela o huraganie.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]