[ Pobierz całość w formacie PDF ]
z Wendy i wręczyła je Piotrowi.
Tatusiu! wykrzyknęła. Zrobiłam coś dla ciebie. To jest spa. . . spa-
dochro. . . daj buzi! Jak będziesz leciał następnym razem, nie musisz się niczego
bać!
Piotr pogładził Maggie po głowie, wziął spadochron i zawiesił go na jej łóżku.
Potem podszedł do Wendy i pomógł jej wstać. Wendy się uśmiechnęła. Przytuliła
Maggie, przesłała pocałunek Jackowi i podeszła zapalić nocne lampki.
Wychodząc powiedziała łagodnym głosem:
Kochane lampki, co chronicie moje śpiące dzieci, palcie się jasno i równo
dziś wieczorem i zawsze.
Na chwilę zatrzymała się jeszcze przy drzwiach i obejrzała się za siebie, po
czym zniknęła na korytarzu.
Piotr dopiero teraz dostrzegł Jacka stojącego na balkonie. Podszedł do niego,
wciągnął go trwożnie do środka i zamknął okno. W tym pośpiechu zostawił swoje
notatki na szafce przy oknie.
Co ty tu robisz, Jack? zapytał. Odsuń się stąd. Nie bawimy się przy
otwartych oknach. Czy my w domu mamy otwarte okna?
Jack się odwrócił.
Nie nasze okna są okratowane.
Powlókł się w stronę dziecinnego łóżeczka i rzucił się na nie, wyraznie nieza-
dowolony. Sięgnął pod poduszkę i wyciągnął stamtąd swoją rękawicę do basebal-
la. Nałożył ją na rękę, stuknął w nią, a potem znów schował pod poduszkę. Nagle
wzdrygnął się i zajrzał pod poduszkę.
Hej, gdzie jest moja piłka? Była tutaj!
Maggie zrobiła poważną minę i spojrzała na okno. Jej wzrok znieruchomiał
i powiedziała zdecydowanym głosem:
Ten straszny człowiek ją ukradł.
Piotr usiadł koło niej.
Tam nie ma żadnego strasznego człowieka. I życzę sobie, żeby to okno
było zamknięte przez cały nasz pobyt.
33
Maggie spojrzała na niego z powątpiewaniem, a potem pogrzebała w swoich
rzeczach i wyciągnęła papierowy kwiatek. Dała go Piotrowi, który z kolei wpiął
go w jej włosy.
Dostałam go od Piszczałki powiedziała. Aadnie pachnie.
Piotr się uśmiechnął.
On jest przecież z papieru, kochanie jego twarz złagodniała i opanował
go dziwny spokój. A teraz zawiń się w kołdrę i pomyśl sobie, że jesteś listem
w kopercie wysłanym do krainy snów.
Maggie naciągnęła na siebie kołdrę aż po brodę.
Jeszcze pieczątka, panie poczmistrzu.
Piotr pochylił się nad nią i pocałował ją dwa razy.
Polecony.
Potem wstał i podszedł do Jacka. Sięgnął do kieszeni i wyciągnął swój zegarek
kieszonkowy.
Będziesz mnie zastępował, dobrze? Wrócimy za dwie, najdalej trzy godzi-
ny, obiecuję.
Jack wziął zegarek bez słowa. W drzwiach pojawiła się Moira. Wymieniła
z Piotrem spojrzenia i zniknęła.
Mamusiu zawołała Maggie. Nie odchodz, proszę.
Moira podeszła do łóżeczka, usiadła obok niej i pogładziła ją po włosach.
Spojrzała na Piotra błagalnie.
Czy tak nie może być zawsze? zapytała, jak gdyby odpowiedz mogła
rozwiązać wszystkie problemy.
A potem zanuciła kołysankę. Jack i Maggie leżeli cicho powoli zamykając
oczy.
Przeszłość powraca
Lśniąca posadzka Royal Hall zalana była morzem białych obrusów. Zdawało
się, że w sali nie ma już ani odrobiny miejsca, bo zastawiono ją po brzegi stołami,
przy których zasiedli różni ludzie znani z działalności dobroczynnej. Wielu z nich
miało osobiście sporo do zawdzięczenia wytrwałej pracy i nieustannym wysił-
kom kobiety, której przybyli złożyć hołd. Stłoczeni ramię przy ramieniu siedzieli
w swoich krzesłach zwróceni w stronę estrady, na której stał i przemawiał Piotr
Banning.
A skołowany podróżny zapytał: Gdzie mam tego szukać?
Pointa dowcipu wywołała wśród słuchaczy salwę śmiechu, która przetoczyła
się po całej sali i odbiła echem od ścian. Piotr wykrzywił się w uśmiechu i rzucił
spojrzenie w stronę Moiry i Babci Wendy. Za stołem umieszczonym na estra-
dzie siedziało ponad dwudziestu ludzi, którym Piotr został przedstawiony, ale nie
pamiętał niemal żadnego z nich. Lord taki a taki. Lady taka a taka. Większość
z nich to członkowie rady szpitala przy Great Ormond. Oczy Piotra powędro-
wały w inną stronę. Kryształowe kandelabry zwieszały się z fryzowanego sufitu
sali niczym prehistoryczne ptaki, a tańczące w nich światło rzucało złote smugi
na twarze uczestników uroczystości. Błyszczała biżuteria, szkło i srebro zastawy.
Futra i smokingi opinały ramiona. Garnitury, krawaty i suknie wszelkiego rodzaju
przystrajały salę wielobarwną dekoracją.
W drugim końcu sali zwieszał się transparent z napisem: FUNDACJA IMIE-
NIA JAMESA BARRIEGO I SZPITAL GREAT ORMOND SKAADAJ HOAD
WENDY.
Wystawna kolacja dobiegała końca i rozpoczęły się przemówienia. Gwiazdą
wieczoru był Piotr.
Zmiech powoli ucichał. Piotr przeniósł wzrok na salę.
A zatem bardzo proszę, panie i panowie, wytrzymajcie przez chwilę mo-
ją tu obecność, mając łaskawie na względzie to, że zazwyczaj przemawiam do
akcjonariuszy.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]