[ Pobierz całość w formacie PDF ]
które nosiła w sobie, miało zapewne nie więcej niż dwa lub trzy centymetry
długości, ciąża bardzo ją wyczerpywała. Na domiar złego mitrężyła czas. Wię-
kszość wypełniających poczekalnię pacjentów cierpiała na dolegliwości, z
którymi powinna była się zwrócić do swych lekarzy rodzinnych.
Nielicznymi, bardziej naglącymi przypadkami zajęli się inni członkowie
personelu, więc dzień okropnie jej się dłużył. Gdyby choć część czasu mogła
- 105 -
S
R
spędzić w towarzystwie Bena, to każdą taką chwilę uważałaby za niezwykle
przyjemną i pożyteczną - lecz Ben był po prostu rozrywany.
Sytuacja nie uległa zmianie do końca jej dyżuru. Kiedy uporała się ze
swymi obowiązkami, Ben nadal był zajęty pacjentem z podejrzeniem zawału
serca, którego próbował ustabilizować przed przewiezieniem go na oddział
intensywnej terapii.
- To może potrwać jeszcze z godzinę - powiedział do Abby, która czekała
na niego zmęczona, niemal zasypiając na stojąco. - Wez kluczyki i jedz do
domu. Ja mogę przecież wrócić taksówką. - Uniósł ręce nad głowę i wygiął
biodro w stronę Abby tak, by mogła wyjąć kluczyki z kieszeni jego spodni. -
Abby! - zawołał cicho, kiedy odwróciła się, zamierzając wyjść z pokoju.
- Tak? - Przystanęła, spodziewając się, że Ben udzieli jej jakichś
dodatkowych wskazówek dotyczących prowadzenia jego samochodu lub powie,
kiedy w przybliżeniu wróci do domu. Gdy odwróciła się i zobaczyła, że Ben
posyła jej całusa, była do głębi poruszona.
- Jedz ostrożnie. Do zobaczenia w domu - rzekł półgłosem, a ona wciąż
nie mogła opanować przyspieszonego bicia serca i złapać tchu. Jakby tego było
jeszcze mało, na koniec Ben puścił do niej oko.
Jej twarz nadal rozpromieniał uśmiech, gdy godzinę pózniej usłyszała
pukanie do drzwi. Przez tę godzinę była bardzo podniecona, ponieważ bez
przerwy zastanawiała się nad tym, co dokładnie oznaczał wyraz, jaki wcześniej
dostrzegła w oczach Bena. Czyżby miało to znaczyć, że jej nadzieje się spełnią?
Czy tego właśnie wieczoru ich związek miał szansę stać się czymś więcej niż
tylko małżeństwem z rozsądku?
- Nie ma kluczy - mruknęła, idąc szybko w kierunku drzwi.
Pomyślała, że pewnie są na kółku razem z kluczykami od samochodu,
które wyciągnęła z kieszeni jego spodni. Nadal czuła na dłoni zdumiewające
ciepło bijące od jego ciała. Dostrzegła przez ozdabiający drzwi witraż zarys
głowy Bena.
- 106 -
S
R
- Nie trwało to tak długo, jak się obawiałeś - powiedziała, otwierając
drzwi.
- Cholernie długo. Ale w końcu cię znalazłem - warknął mężczyzna z jej
koszmarnych snów.
Brutalnie odepchnął ją i zatrzasnął drzwi z taką siłą, że witraż pękł i
odłamki szkła posypały się z brzękiem na schody.
- Ben - wyszeptała Abby, czując, że serce podchodzi jej do gardła na
widok znajomych rysów twarzy.
Ale to nie był Ben. Teraz dostrzegała różnicę... Zrozumiała, że
podobieństwo między braćmi jest tylko powierzchowne.
- Ty nie jesteś Benem - oznajmiła oskarżycielskim tonem, odsuwając się
od ściany, na którą uprzednio brutalnie ją popchnął. Modliła się w duchu, żeby
Ben - jej Ben - był już w drodze do domu. Potem rozprostowała ramiona, nie
zważając na pulsujący ból będący zapowiedzią kolejnego siniaka, który miał
powstać z winy tego mężczyzny. - Nie rozumiem, jak mogłam cię kiedykolwiek
z nim pomylić.
- Och, ależ ja jestem Ben - oświadczył. - Z tą drobną różnicą, że ja mam
na imię Benjamin, a on Benedict. - Wybuchnął sztucznym śmiechem, a jego
wykrzywiona grymasem twarz wydała jej się karykaturą oblicza mężczyzny,
którego tak bardzo kochała. - Na niezły pomysł wpadła nasza droga, nieżyjąca
już matka, nadając blizniakom niemal identyczne imiona, nie sądzisz? Niestety,
na tym kończy się nasze podobieństwo.
Abby słuchała w milczeniu. Należało bezzwłocznie wyrzucić tego
człowieka z domu, jednakże instynkt samozachowawczy podpowiadał jej, że nie
powinna robić niczego, co mogłoby sprowokować go do użycia siły. Tym razem
ryzykowała nie tylko ona, lecz zagrożone było również jej dziecko.
Kiedy odruchowo opuściła rękę i położyła dłoń na brzuchu, chcąc osłonić
kruche, kiełkujące w niej życie, zdała sobie nagle sprawę, jak wiele ono dla niej
znaczy - niezależnie od tego, w jaki sposób zostało poczęte.
- 107 -
S
R
- On miał wszystko - ciągnął z wściekłością Benjamin. - Został sprzedany
bogatym ludziom, którzy go zaadoptowali i podali mu wszystko na srebrnej
tacy: dom, wykształcenie, pracę, powodzenie u kobiet. A co ja miałem? Nic.
- Ale to wcale nie było tak - zaoponowała instynktownie i dopiero po
chwili uświadomiła sobie, że postępuje słusznie, dając się wciągnąć w dyskusję.
Wiedziała, że Ben lada chwila wróci i na pewno nie dopuści do tego, żeby znów
spotkało ją coś złego ze strony tego mężczyzny.
Uznała, że ten brutalny człowiek zbyt długo już ją terroryzował, toteż
postanowiła uświadomić mu kilka faktów.
- Gdybyś zadał sobie choć trochę trudu, żeby sprawdzić swoje domysły,
dowiedziałbyś się, że jego matka ma od lat bardzo poważne kłopoty z sercem, a
ojciec jest zwykłym robotnikiem. Ben musiał ciężko pracować na swoją pozycję
społeczną i zawodową. A jeśli tego nie wiesz, to ci powiem, że za pieniądze nie
można kupić tytułu lekarza. Można go uzyskać jedynie ciężką pracą.
- A kobiety? - spytał z szyderczym uśmiechem, najwyrazniej uważając jej
wystąpienie w obronie męża za zupełnie nie związane z tematem. - Nie
wmówisz mi, że tak chętnie podnosiłabyś spódnicę, gdyby nie był lekarzem.
Spotykałaś się ze mną, bo myślałaś, że jestem nim.
- Nigdy nie podnosiłam spódnicy dla nikogo, niezależnie od tego, czy był
lekarzem, czy nie! - zawołała z gniewem, nie mogąc już dłużej zapanować nad
wzbierającą w niej wściekłością. - To było dla mnie zbyt ważne. Chciałam...
zachować dziewictwo do czasu nocy poślubnej... ale ty mi je odebrałeś.
- I co z tego? - spytał z szyderczym uśmiechem, najwyrazniej nie czując
wyrzutów sumienia. - I tak się z tobą ożenił, więc złapałaś to, na co polowałaś.
Powiedz mi, czy jesteśmy identyczni od stóp do głów?
Zacisnęła zęby i nie odpowiedziała na jego niedwuznaczne pytanie.
- Powiedz mi dlaczego? - spytała ze złością, wiedząc, że dla spokoju
ducha musi poznać motywy jego działań. - Dlaczego wybrałeś sobie właśnie
mnie za cel swoich ataków?
- 108 -
S
R
- Umawiałem się z tobą, bo chciałem sprawdzić, czy mogę wszystkich
oszukać - odrzekł chełpliwym tonem. - Obserwowałem go przez wiele tygodni,
a zaczęło się od tego, że zobaczyłem w gazecie jego fotografię. To było tuż po
tym, jak się tu przeprowadził. Zauważyłem, że się sobie podobacie, i zapra-
gnąłem udowodnić, że mnie też na coś stać.
Poczuła się nieswojo na myśl, że ktoś ją obserwował i zauważył jej
zainteresowanie Benem. Do tej pory uważała, że świetnie skrywa przed światem
swoje uczucia. Jednakże nie mogła teraz pozwolić na to, by Benjamin przejął
inicjatywę.
- W porządku, to wyjaśnia powód, dla którego umówiłeś się ze mną po
raz pierwszy. Dlaczego jednak na tym nie poprzestałeś?
Milczał przez chwilę, wyraznie unikając jej wzroku, a potem zaczął
mówić z cichą furią:
- Bardzo mi się spodobałaś, rozumiesz? Byłaś miła, słodka i bardzo
łagodna. Po prostu byłaś czymś, czego nigdy nie miałem. Ale ty pragnęłaś tylko
[ Pobierz całość w formacie PDF ]