[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zaniepokojona, bo czas płynął nieubłaganie i bala się, że nie
zdąży pomóc małemu Chińczykowi.
Nagle ktoś dotknął jej ramienia. Nie musiała się odwracać,
żeby wiedzieć, że to Sam.
- Czy coś już wiadomo? Domyślam się, że chcesz zapytać
dyrektora o rogówkę dla Chou?
- Tak, ale jeszcze nic nie wiem. Mam nadzieję, że właśnie o
tym rozmawia...
Widocznie dyrektor usłyszał jej słowa, bo spojrzał na nich i
pokręcił przecząco głową. Sian czuła, że nogi się pod nią
uginają. Sam odciągnął ją na bok i objął mocno.
RS
99
- Jeszcze nic nie udało się załatwić. - Dyrektor bezradnie
rozłożył ręce. - Skontaktuję się z nimi ponownie przed
popołudniową sesją... - Urwał, bo Joan zawiadomiła go, że jest
potrzebny w innej części samolotu. - Porozmawiamy pózniej -
dodał odchodząc.
- Nie trać nadziei - szepnął Sam.
- Staram się, ale... co będzie, jeśli nie dostaniemy rogówki? -
Wyzwoliła się z jego objęć, by spojrzeć mu w oczy. - Najgorsze,
że obiecałam chłopcu pomoc. Nie chciałabym go rozczarować.
- Przez cały czas w naszej pracy jesteśmy narażeni na przykre
niespodzianki. Dlaczego tak bardzo ci zależy na tym właśnie
przypadku?
Przez chwilę milczała, jakby starając się znalezć odpowiednie
słowa, wreszcie powiedziała bezwiednie:
- Tak bym chciała zobaczyć go uśmiechniętego... Z jej oczu
znowu strumieniem popłynęły łzy.
- Nie becz. - Delikatnie wytarł jej twarz, objął ją i przytulił. - I
pamiętaj o sile pozytywnego myślenia.
Nadszedł czas na zabieg przeprowadzany przez Sama, toteż
zostawił ją i poszedł się przygotować. Ona wkrótce poszła do
sali wykładowej. Patrzyła na monitor, ale nie mogła się
skoncentrować. Nagle zapragnęła ciszy i samotności, drażnił ją
tłum ludzi siedzących wkoło. Dyskretnie opuściła salę i samolot,
by pospacerować po lotnisku.
Sam ma rację, pomyślała znużona. W Anglii też wielokrotnie
napotykałam podobne trudności i nigdy aż tak się tym nie
przejmowałam. Dlaczego z Chou jest inaczej?
Chłopiec imponował jej swoim spokojem, nie załamywał się
mimo ciężkich warunków. Utrzymywał przecież dziadka i
młodszego brata. Nic dziwnego, że na swój wiek był nad wyraz
dorosły.
Nagle uświadomiła sobie bezsens takiego rozumowania.
Przecież nie jestem jedynym chirurgiem, który może dokonać
przeszczepu rogówki. W niedzielę ma przyjechać trzech
RS
100
następnych specjalistów, a w tydzień pózniej kolejnych trzech.
Poza tym jest przecież wielu miejscowych okulistów.
Jeśli nie otrzymają rogówki przed wyjazdem, to powinna
opuszczać Pekin uspokojona myślą, że dokładnie zbadano
chłopca i zalecono stosowne leczenie, a to już połowa sukcesu...
Niemniej naprawdę spokojna byłaby dopiero wtedy, gdyby
sama wszystkiego dopilnowała.
Nagle zrobiło jej się przykro, że musi wyjechać.
Przyzwyczaiła się do pracy w Orbisie. Spojrzała ze
wzruszeniem na samolot, którego biel lśniła imponująco na tle
błękitnego nieba. Owalny napis w kształcie oka błyszczał na
stabilizatorze, a znak czerwonego krzyża - w pobliżu tylnego
wejścia.
Z miejsca, gdzie stała, wymalowany z boku samolotu napis
wydawał się mały, ale wiedziała, że były to duże, granatowe
litery na białym tle.
W pewnej chwili zauważyła, że z cienia rzucanego przez
kadłub samolotu rusza w jej stronę jakaś postać.
- Sam! - zawołała, chociaż i tak nie mógł słyszeć, bo dzieliła
ich zbyt duża odległość.
Czekała więc w miejscu, aż podejdzie. Niósł dwie papierowe
torby z lunchem.
- Proszę. - Wręczył jej jedną. - To najlepsze, co hotel miał do
zaoferowania.
- Dzięki.
Biorąc od niego torbę i puszkę, unikała dotyku, bo w
ciemnych okularach wydał jej się jakiś obcy.
- Do tej pory nie można było narzekać na jedzenie.
Codziennie podawano coś innego - powiedziała.
Obie ręce miała zajęte: w jednej trzymała puszkę, w drugiej
torbę. Spojrzała na Sama. Najwyrazniej rozbawiła go jej
bezradna mina, bo roześmiał się.
- Mam pomysł - powiedział. - Potrzymam ci tę torbę, żebyś
mogła otworzyć puszkę, a potem się zamienimy...
RS
101
- Dobrze.
Podała mu kanapki i zdjęła wieczko, a następnie pociągnęła
spory haust soku owocowego. W upalnym słońcu ciągle czuła
pragnienie.
- No, szybciej! - zawołał, podnosząc do góry torebki. - To
niesprawiedliwe, ja też chcę pić. Tak mi dziękujesz za lunch?
- Przecież zgodziłam się potrzymać twoją paczkę - rzekła z
uśmiechem - tylko nie powiedziałam, kiedy to zrobię... -
Ponownie przytknęła puszkę do ust.
Tym razem nie zdążyła jednak nic upić, bo Sam dotknął jej
puszki swoją. Na jej twarz i okulary przeciwsłoneczne prysnęło
kilka kropli soku.
Zmiejąc się wytarła szkła i odebrała od niego paczki.
- Chyba jesteś trochę niezdarny - powiedziała, gdy zaczął pić.
Po chwili ruszyła wolno z powrotem, by dołączyć do grupy
stojącej w cieniu pod kadłubem samolotu.
- Sian?
Odwróciła głowę w jego stronę.
- Jeżeli tutaj jest ci za gorąco, możemy wrócić, ale chcieliśmy
porozmawiać, więc może łatwiej będzie zrobić to na osobności,
w cztery oczy.
Machał śmiesznie torbami z jedzeniem, jakby nie wiedział, co
z nimi zrobić. Wreszcie przycisnął je jedną ręką do piersi, zdjął
okulary i spojrzał na nią badawczo.
Obawiała się trochę tej rozmowy, ale tym bardziej należało
mu przyznać rację: nie mogą jej odbyć publicznie.
- W porządku - zgodziła się. - Pod warunkiem, że potrzymasz
mi picie, żebym mogła spokojnie zjeść.
Paplała bez sensu, żeby ukryć zdenerwowanie. Kiedy
podawała mu puszkę, ręka jej lekko zadrżała.
- Niełatwo nam będzie jeść i spacerować - oświadczył.
Ona wolała jednak iść obok niego, by nie widzieć jego
twarzy. Szli powoli wzdłuż pasa startowego i przez dłuższą
chwilę milczeli. Stopniowo napięcie znikało i Sian czuła się
RS
102
coraz lepiej. Była przecież w towarzystwie ukochanego
mężczyzny, jak za dawnych lat.
- Jak twój mały pacjent znosi czekanie? - spytał w końcu.
- Z pewnością doskwiera mu głód, ale nie narzeka. Jest
poważny i pogodzony z losem, w niczym nie przypomina
beztroskich rówieśników. Przecież w tym wieku dzieciaki
szaleją, ile wlezie. Trudno je poskromić!
[ Pobierz całość w formacie PDF ]