[ Pobierz całość w formacie PDF ]
miłość boską, zrozumie, \e to bardzo nieprzyjemne& Nie mam nic przeciwko
panu, ale proszę zrozumieć.
Więcej się nie powtórzy z entuzjazmem zawołał Domaroszczyner. Azy na
jego policzkach błyskawicznie wyschły. Nigdy!
A idz pan! powiedział ze znu\eniem Pierec i poszedł przez krzaki.
Domaroszczyner przedzierał się w ślad za nim. Stary pajac, pomyślał Pierec,
nawiedzony&
Nadzwyczaj pilne mamrotał Domaroszczyner, cię\ko dysząc. Wyłącznie
skrajna konieczność& Pańska osobista opinia.
Pierec obejrzał się.
Co, u diabła? krzyknął. To jest moja walizka, proszę oddać, skąd ją pan
wziął?
Domaroszczyner postawił walizkę na ziemi, otworzył nawet wykrzywione brakiem
tchu usta. Pierec nie zamierzał go słuchać, tylko złapał rączkę walizki. Wtedy
Domaroszczyner, który nie zdą\ył nic powiedzieć, padł brzuchem na walizkę.
Oddać walizkę! powiedział Pierec, lodowaciejąc z furii.
Za nic! wychrypiał Domaroszczyner, buksując kolanami w \wirze. Teczka
przeszkadzała mu, więc wziął ją w zęby i oburącz objął walizkę. Pierec szarpnął z
całej siły i oderwał rączkę.
Niech pan przestanie się wygłupiać! powiedział. Natychmiast!
Domaroszczyner pokręcił głową i coś zabeczał. Pierec rozpiął kołnierzyk i
rozejrzał się niepewnie. Opodal, w cieniu dębu, stali nie wiadomo dlaczego dwaj
in\ynierowie w kartonowych maskach. Kiedy zauwa\yli jego spojrzenie, wyprę\yli
się i trzasnęli obcasami. Wtedy Pierec, rozglądając się dokoła jak zaszczute zwierzę,
spiesznie poszedł ście\ką do wyjścia z parku. Rozmaicie bywało, myślał gorączkowo,
ale to ju\ zupełnie& Ju\ się zmówili& trzeba uciekać& uciekać! Tylko jak?
Wyszedł z parku i skręcił do stołówki, ale na jego drodze znowu pojawił się
Domaroszczyner, brudny, straszny. Stał z walizką na ramieniu, jego sina twarz była
zalana ni to łzami, ni to wodą, ni to potem, oczy, zasnute białą błoną, błądziły, a
papierową teczkę ze śladami kłów tulił do piersi.
Pan będzie łaskaw nie tędy& wychrypiał. Błagam& do gabinetu&
nadzwyczaj pilne& a przy tym, w interesie subordynacji&
Pierec uskoczył przed nim i pobiegł główną ulicą. Ludzie na chodnikach stali jak
słupy, odrzucając głowy i przewracając oczami. Cię\arówka, pędząca z przeciwka,
zahamowała z dzikim piskiem, rąbnęła w kiosk z gazetami, z platformy wysypali się
ludzie z łopatami i zaczęli ustawiać się w dwuszeregu. Jakiś stra\nik przeszedł obok
marszowym krokiem, prezentując broń.
Pierec dwukrotnie usiłował skręcić w boczną uliczkę i za ka\dym razem pojawiał
się przed nim Domaroszczyner. Domaroszczyner nie był ju\ w stanie mówić, tylko
beczał i warczał błagalnie, wznosząc oczy ku niebu. Wtedy Pierec pobiegł w stronę
gmachu Zarządu. Kim, myślał gorączkowo. Kim nie pozwoli& Czy\by i Kim?
Zamknę się w wychodku& niech spróbują& Będę kopać& teraz ju\ wszystko
jedno&
Wpadł do westybulu i natychmiast zbiorcza orkiestra z miedzianym szczękiem
zagrzmiała powitalnym marszem. Mignęły twarze pełne napięcia, wybałuszone oczy,
wypięte piersi Domaroszczyner dopadł go i popędził frontowymi schodami,
wyścielonymi malinowym chodnikiem, po którym nigdy nikomu nie pozwalano
chodzić, przez jakieś nieznajome sale o podwójnych rzędach okien, obok stra\ników
w odświętnych mundurach i przy orderach, po wywoskowanym, śliskim parkiecie, na
górę, na trzecie piętro i dalej przez galerię z portretami, i znowu na górę, na czwarte
piętro, obok wymalowanych panienek, zastygłych jak manekiny, do jakiegoś
urządzonego z przepychem hallu, oświetlonego jarzeniówkami, do gigantycznych,
obitych skórą drzwi z tabliczką Dyrektor . Dalej nie było ju\ dokąd uciekać.
Domaroszczyner odpędził go, prześliznął mu się pod łokciem, zachrypiał okropnie,
jak epileptyk, i otworzył przed nim skórzane drzwi. Pierec wszedł, stopy ugrzęzły mu
w potwornej tygrysiej skórze, sam zatonął doszczętnie w surowym dyrektorskim
półmroku na wpół zasuniętych portier, w szlachetnym aromacie drogiego tytoniu, w
ciszy, jak w puszystej wacie, w równomiernym spokoju obcego istnienia.
Dzień dobry powiedział w przestrzeń. Ale nikt nie siedział za gigantycznym
biurkiem. I nikt nie siedział w olbrzymich fotelach. I nikt nie przywitał go
spojrzeniem oprócz męczennika Seliwana na potwornych rozmiarów obrazie,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]