[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wierzyć). Ale już pierwszy otwierany przez Tadeusza szampan, niedostatecz-
nie schłodzony, wystrzelił takim gejzerem, że jednak musiał tę piękną koszulę
zmienić na coś suchego.
Tadeusz opowiadał nam o Kanadzie, Indianach, swoim domu, o Vancouver,
a także o klubach Toastmasters. Bardzo nas to zaciekawiło. Przecież to mo-
gło być przedłużeniem kursu! Zaproponował, żebyśmy od razu zabawili się w
wygłaszanie przemówień bez przygotowania. Nazwał to łańcuszkiem mówców.
Tadeusz powiedziałem pokaż nam na przykładzie, jak to powinno
wyglądać.
Dobrze, daj mi jakiś temat, wybierz recenzenta, a Józek będzie Mi-
strzem Czasu.
Dokładnie zapamiętałem ten pierwszy temat z łańcuszka mówców, którym zgod-
nie ze starym nawykiem, chciałem go wystawić na strzał. Temat brzmiał: Wpływ
planety Wenus na rozwój dorożkarstwa w Kenii. Piękny temat. Ale też i Tadeusz
pięknie wybrnął. Opowiadał, jakby się w Kenii wychował i jezdził tylko doroż-
kami w blasku srebrzystej Wenus. Pamiętam też, że Józek tak się zasłuchał,
że zapomniał o odstukaniu w brzeg kieliszka sygnału kończącego czas półtorej
minuty.
I tak właśnie TO się zaczęło. Nie wspomnę już, że nasze mowy były raczej
więcej niż słabe. Ciężko w ogóle było wystartować z mową. Mimo, że grono
niewielkie i znane, mówienie sprawiało nam prawdziwą trudność. Jak tu mó-
wić na nagle zadany temat przez półtorej minuty? Wydawało się, że to zbyt
mało, by zebrać myśli. Tymczasem, gdy zaczęło się mówić, ciężko było ułożyć
parę słów w rozsądne zdanie. Sekundy ciągnęły się w nieskończoność, a gdy
zabrzmiał gong na skończenie mowy, delikwent zdawał sobie sprawę z bez-
nadziejności swojego wystąpienia. Połowę z niego stanowiły same YYYYY, w
czasie których rozpaczliwie szukało się brakującego słowa. Charakterystycz-
ne było także gwałtowne tłumaczenie się przed recenzentem z popełnionych
błędów. Koszmar. A jednak to wciągało.
Wtedy Tadeusz zaproponował utworzenie Klubu skupionego wokół idei po-
zytywnego myślenia. Jeden z absolwentów kursu, Włodek, był dyrektorem fir-
my, w której udostępnił nam salę. Była to aula z prawdziwą mównicą. Tadeusz
roboczo nazwał nasz Klub POL-KA (POLska -KAnada). Na spotkaniu 9 lipca
1992 postanowiliśmy sprawę przegłosować. Rozważaliśmy takie nazwy, jak:
POL-CA, POL-CAN, POL-VAN (od Vancouver), POLKLAN, POLKLUB, SUK-
CES, JESTEM, a nawet RAJ, ale w głosowaniu zdecydowanie wygrała nazwa
Klub Ludzi Sukcesu im. Małego Tadzia.
Słowo sukces , szczególnie w kontekście, że to my mieliśmy nazywać się
ludzmi sukcesu , budziło i budzi nadal moje mieszane uczucia (delikatnie mó-
wiąc). Zupełnie nie czułem się człowiekiem sukcesu. Jeszcze ten świeżo od-
byty kurs Drogi do sukcesu nie działał wystarczająco na mnie. Wcale mnie tak
radykalnie nie odmienił, jak obiecywał Tadeusz.
Jak go zwał, tak go zwał, ale zabawa była przednia. Postanowiliśmy wów-
czas spotykać się w każdą środę, by trenować pozytywne myślenie, aser-
Rozdział 2. Rozwój dorożkarstwa w Kenii 95
tywność, odpowiedzialność, samoakceptację, itd. Bywało, że przychodziło nas
bardzo niewielu, pięć - siedem osób. Gdyby nie dziecinny wręcz entuzjazm
Tadeusza, pewnie byśmy się zniechęcili. Powtarzał stale: Dobrze. Dobrze jest.
Nie szkodzi, że teraz jest nas mało. Będzie jeszcze lepiej. Powoli wprowadzał
nowe zasady a raczej rytuały naszych spotkań.
Następni absolwenci kursów Tadeusza zasilali z czasem nasze szczupłe
szeregi. Podział na nowych i starych członków, wbrew pozorom, dobrze
wpłynął na integrację Klubu. Starzy starali się być dobrzy w tym co robią, sta-
rali się przekazać nowym zasady naszych spotkań w formie najbardziej zbli-
żonej do ideału. Zaś nowi też starali się być lepsi od starych z powodów am-
bicjonalnych, bardzo często z powodzeniem. To był bardzo dobry okres Klubu.
Wszystko było jeszcze nowe i frapowało nieznanym. Nieznane były odpowiedzi
na pytania: Dokąd my dojdziemy dzięki temu? Jaki potencjał asertywności jest
w nas?
Nieuchronnie zbliżał się termin wyjazdu Tadeusza do Kanady. Co się stanie
z Klubem? Nie ulega wątpliwości, że to osobowość Tadeusza była głównym
motywem przyciągającym do zabawy w Klub Ludzi Sukcesu. Wiele godzin
na ten temat przegadaliśmy z Tadeuszem, stąd chyba jego szalony pomysł,
bym został Prezydentem tego Klubu. Wywołało to u mnie wielkie pomieszanie
uczuć. Z jednej strony uważałem ten Klub za bardzo pożyteczny, niemal tak
pożyteczny, jak kursy Tadeusza, jako praktyczne przedłużenie jego teorii. Ale
z drugiej strony mam awersję, wręcz uczulenie do życia publicznego, a już po
ostatnich wyborach prezydenckich na dzwięk słowa PREZYDENT dostaję wy-
sypki. Jakoś do tej pory udało mi się uniknąć pełnienia funkcji społecznych. W
moim związku twórczym nigdy nie dałem się wybrać powyżej członka komisji
skrutacyjnej. Z czasem przyzwyczajono się do tego, że jestem niewybieralny.
Jednocześnie czułem się trochę odpowiedzialny za ten Klub, za ludzi tam
przychodzących. Może najlepiej czułem intencje Tadeusza i dlatego chciał przed
wyjazdem zrobić mnie swoim namiestnikiem ? Nie było kontrkandydatów. Zo-
stałem pierwszym Prezydentem Klubu Ludzi Sukcesu im. Małego Tadzia w
Aodzi.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]