[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Powóz przechylił się, zakołysał i wyjechał za bramę, końskie kopyta zadudniły po kocich
łbach, i Hornblower zdążył już tylko zobaczyć wyraz lekkiej konsternacji na twarzy dziewczyny, gdy
pojęła, że straciła na zawsze tacę śniadaniową.
Sądząc z przechyłów powozu droga była podła; przy którymś wstrząsie Hornblower dosłyszał,
jak Bush gwałtownie wciągnął powietrze. Przypomniał sobie wygląd jego spuchniętej i rozognionej
kończyny; każdy podskok karety musiał przyprawiać go o piekielne męki. Przesunął się po siedzeniu
ku noszom i ujął dłoń Busha.
Proszę się nie martwić, sir powiedział Bush. Czuję się dobrze.
Ale nawet w trakcie, gdy to mówił, Hornblower poczuł, jak dłoń jego zaciska się silniej przy
kolejnym niespodziewanym szarpnięciu.
Tak mi przykro, Bush to było wszystko, co mógł powiedzieć; trudno było dowódcy
wdawać się w dłuższą rozmowę ze swoim porucznikiem na tak osobiste tematy jak współczucie i
ubolewanie.
Nic na to nie poradzimy, sir odparł Bush usiłując przybrać w uśmiech swoją
zmizerowaną twarz.
To był główny problem, ta ich całkowita bezsilność. Hornblower pojął, że nie pozostało nic,
co mogliby powiedzieć lub uczynić. Nasycony zapachem skóry duszny odór wnętrza powozu już
zaczynał go męczyć, a z przerażeniem uzmysłowił sobie, że będą musieli znosić to rozchybotane
więzienie może nawet jeszcze przez dwadzieścia dni, zanim dotrą do Paryża. Myśl ta wprawiła go w
niespokojny, nerwowy nastrój, który być może poprzez dotyk udzielił się i Bushowi, gdyż delikatnie
wysunął swą dłoń i odwrócił głowę w drugą stronę, pozostawiając kapitanowi swobodę
denerwowania się w ciasnym zamknięciu powozu.
Wszelako wciąż jeszcze można było dojrzeć w przelocie morze z jednej strony, a Pireneje z
drugiej. Wysunąwszy głowę przez okienko Hornblower przekonał się, że tego dnia ich eskorta się
zmniejszyła. Przed powozem jechali tylko dwaj jezdzcy, a z tyłu słychać było tętent czterech, tuż za
koniem Caillarda. Widocznie fakt wjechania do Francji sprawił, że możliwość ich odbicia uznano za
znacznie mniej prawdopodobną. Stanie z głową wysuniętą niewygodnie przez okno było
przyjemniejsze niż siedzenie w zaduchu pojazdu. Można było zobaczyć ścierniska, winnice i
Pireneje spiętrzające się coraz wyżej i niknące w błękitnej dali. Było też widać ludzi prawie
same kobiety które ledwie podnosiły wzrok znad motyk, żeby odprowadzić spojrzeniem pędzący
drogą powóz i jego eskortę. Mijali właśnie grupę nie umundurowanych żołnierzy rekrutów i
rekonwalescentów, jak się domyślił Hornblower, zdążających do swoich jednostek w Katalonii
wlokącą się drogą bardziej jak stado owiec niż jak wojsko. Młody oficer na ich czele zasalutował
gwiezdzie lśniącej na piersi Caillarda, odprowadzając powóz zaciekawionym spojrzeniem.
Niecodzienni więzniowie przemierzali przed nim tę drogę: Alvarez, bohaterski obrońca
Gerony, który zmarł na taczce jedynym łożu, jakiego mu udzielono w lochu, po drodze na
rozprawę sądową, i Toussaint l'Ouverture, Murzyn, bohater z Haiti, uprowadzony ze swej
słonecznej wyspy na niechybną śmierć z zapalenia płuc w skalistej twierdzy w Jurze; Palafox z
Saragossy, młody Mina z Navarry wszyscy zginęli jako ofiary zawziętości korsykańskiego tyrana.
On i Bush będą tylko dwoma dalszymi pozycjami na dosyć już długiej liście. D'Enghien, rozstrzelany
w Vincennes sześć lat temu, miał w swoich żyłach krew królewską, i jego śmierć narobiła szumu
w Europie, ale Bonaparte zamordował wielu innych. Myślenie o tych wszystkich, którzy byli przed
nim, sprawiało, że Hornblower z większą jeszcze tęsknotą wyglądał przez okno powozu i jeszcze
głębiej wdychał powietrze wolności.
Mając wciąż w polu widzenia morze i wzgórza z dominującym ciągle w dali szczytem
Canigou zatrzymali się w zajezdzie pocztowym przy drodze, aby zmienić konie. Caillard i ludzie
z eskorty dosiedli świeżych wierzchowców; zaprzężono do powozu cztery nowe konie i po
niespełna kwadransie byli już znowu w drodze, ze świeżymi siłami wjeżdżając na rozciągającą się
przed nimi stromą pochyłość. Musieli robić przeciętnie co najmniej sześć mil na godzinę, pomyślał
Hornblower, a jego umysł znów zabrał się do kalkulacji. Jak daleko jest Paryż, mógł się tylko
domyślać pięćset, może sześćset mil, tak przypuszczał. Trzeba siedemdziesięciu, najwyżej
dziewięćdziesięciu godzin jazdy, aby się znalezli w stolicy, a mogą jechać po osiem, dwanaście i
piętnaście godzin na dobę. Zanim dotrą do Paryża, może więc minąć pięć albo dwanaście dni
liczby dalekie od ścisłości. Może być martwy już za tydzień lub żywy jeszcze przez trzy tygodnie.
Jeszcze żywy! Pomyślawszy to Hornblower uświadomił sobie, jak bardzo pragnie żyć; oto jeden z
tych momentów, gdy Hornblower, którego obserwował tak beznamiętnie i z lekką dezaprobatą,
nagle zlał się z nim samym, najważniejszą i najbardziej niezbędną osobą na całym świecie.
Pozazdrościł staremu zgarbionemu pasterzowi w oddali, z kraciastą derką zarzuconą na plecy, który
wspierając się na kiju kuśtykał po zboczu wzgórza.
Zbliżało się miasto z wałami, ponurą cytadelą i wyniosłą katedrą. Wjechali przez bramę i
podkowy końskie rozdzwoniły się po bruku, gdy powóz przejeżdżał przez wąskie uliczki. Tu też było
pełno żołnierzy; ulice roiły się od najprzeróżniejszych mundurów. To musi być Perpignan,
oczywiście, francuska baza dla inwazji Katalonii. Powóz stanął nagle na szerszej ulicy, gdzie aleja
równo przyciętych drzew i ustrojony flagami bulwar obrzeżały niewielką rzeczkę, a spojrzawszy w
[ Pobierz całość w formacie PDF ]