[ Pobierz całość w formacie PDF ]
coś jeszcze. Kiedy kłócisz się z żoną, to po pierwsze - musisz być
pewien, że masz absolutną rację, a potem szybko zakończ spór.
- Twój dziadek jest mądrym człowiekiem - mruknęła.
- Owszem - zgodził się Tucker. - Niestety zapomniałem o jego ra-
dach, byłem zły i zaczęliśmy się sprzeczać. Wszystko dlatego, że
ledwo cię poznałem, a zaraz pojedziesz z powrotem do Iowa.
- Jesteś nienormalny - oznajmiła Jocelyn, chociaż wcale tak nie
myślała.
- Tak mówią. - Skinął głową.
- Nawet nie wiesz, kim jestem i co robię - zaprotestowała.
- To prawda. - Zamyślił się nad tym przez moment. - Może udajesz
kogoś. Oczywiście, jeśli tak jest, musisz mieć poważny powód.
- Nie wiem dlaczego słucham tego wszystkiego. - Jocelyn
popatrzyła w stronę policjanta. Chciała, żeby sobie poszedł, albo
żeby Obediah wrócił z taksówką.
- Jaką lubisz muzykę? - spytał ni stąd, ni zowąd Tucker. - Ja
kocham country - Waylon Jennings, George Strait, Garth Brooks i
Hank Junior. Najbardziej lubię swing z Teksasu, szczególnie w
wykonaniu Boba Willisa.
- Ja wolę jazz i rhythm and blues - Fatsa Wallera, Louisa
Armstronga, Milesa Davisa i Dizzy ego Gillespie. Oczywiście nikt
nie przebije niezrównanej Billie Holliday.
Tucker wydał jakiś pomruk w odpowiedzi.
- A jedzenie? Co lubisz najbardziej?
- Włoską kuchnię.
- Pizzę? - zapytał z nadzieją. Pokręciła głową.
- Makarony wszelkiego rodzaju.
Westchnął rozczarowany.
99
- Ja wolę meksykańskie potrawy. Im więcej sosu, tym lepiej.
- Nie przepadam za ostrym jedzeniem.
- A sport? - Przechylił pytająco głowę z nadzieją, że usłyszy lepszą
odpowiedz.
- Jestem fanką Redskins - oznajmiła bez namysłu.
- Naprawdę? - Skrzywił się zaskoczony. - Pochodzisz z Iowa i spo-
dziewałem się, że kibicujesz Packersom albo Kansas City Chiefs -
powiedział. Jocelyn zastanawiała się, jak uzasadnić swój wybór
drużyny sportowej, ale Tucker ją uprzedził.
- Uwielbiam baseball. Może dlatego, że sam kiedyś grałem.
Wykonałem kiedyś zwycięski rzut w turnieju w średniej szkole.
Przegraliśmy mecz o mistrzostwo, ale pokonała nas drużyna z
większej szkoły. Ich środkowy miał dwa metry wzrostu i tak samo
długie ręce. - Przypomniał sobie i zaraz zerknął na nią
zaciekawiony. - Jesteś republikanką czy demokratką?
Jocelyn wpadła w panikę, ale zaraz się opanowała.
- Czy to ma jakieś znaczenie? - zapytała wyzywająco. - Przecież to
oczywiste, że mamy różne upodobania. Gdyby przyjrzeć się
dokładniej, niewiele nas łączy.
Jocelyn zaskoczyło, że mówiąc to, poczuła się w duchu
rozczarowana.
- Na to wygląda - potwierdził zmartwiony Tucker. - Z tego wnio-
sek, że nie będziemy się ze sobą nudzić i nasze życie z pewnością
będzie interesujące.
- Jak to wydedukowałeś? - Spojrzała na niego zdumiona.
- Bo to prawda - odparł spokojnie. - Mój dziadek zawsze powtarza,
że najlepsze są małżeństwa ludzi o różnym usposobieniu. W ten
sposób pozostają w równowadze.
- Nigdy nie słyszałam nic równie śmiesznego. - Jocelyn zamurowa-
ło. - Zdajesz sobie sprawę, jak tacy ludzie się kłócą?
- Tylko jeśli jedno próbuje zmienić drugie - stwierdził. Westchnęła
z roztargnieniem.
100
- Ciekawe, co twoja babcia o tym myśli?
Tucker uśmiechnął się ciepło.
- Moja babcia nie zastanawia się nad takimi sprawami. Cieszy się
życiem, a mój dziadek myśli w rodzinie za wszystkich.
- Czyje to zdanie, dziadka czy twoje? - spytała wyzywająco. -
Oczywiście babcia w swojej maleńkiej, ślicznej główce nie ma
czegoś w rodzaju mózgu.
- I tu się mylisz - oznajmił Tucker z ciężkim westchnieniem. -
Moja babcia jest bystrą, inteligentną kobietą i dziadek pierwszy by
ci to powiedział. Z natury jest wesoła i radosna, wszędzie jej pełno.
Ciągle się z czegoś śmieje albo zachwyca rosą na polu pszenicy,
która skrzy się jak miliony małych diamentów. Mój dziadek
pewnie nigdy by tego nie zauważył, gdyby nie chwyciła go za
ramię i nie wyciągnęła na dwór, żeby mu wszystko pokazać. Poza
tym to ona wyrywa go z zamyślenia albo gdy milczy, rozśmiesza
go. On najprawdopodobniej zna Biblię na pamięć, ale to ona
pokazuje mu cuda. To właśnie jest równowaga, Jonesy - wyjaśnił
szczerze. - Mają sobie nawzajem coś do ofiarowania.
- Jak to pięknie brzmi. - Jocelyn nigdy nie patrzyła na ludzkie
związki w taki sposób i nie spodobało jej się takie praktyczne
podejście. - Niestety, ludzie zwykle nie są tak tolerancyjni.
- Cały świat ma ten sam problem - zauważył Tucker ponuro. - Wy-
daje nam się, że wszyscy powinni myśleć tak samo, wyglądać tak
samo, mówić to samo i czuć to samo co my. A jeśli tak nie jest,
uważamy, że to zle i staramy się przekonać innych, żeby nas
naśladowali.
- Bez powodzenia - mruknęła, zdziwiona poważnym obrotem roz-
mowy.
- Mam nadzieję, że masz rację. - Tucker uśmiechnął się krzywo. -
Wyobrażasz sobie, jak nudny byłby świat, gdyby wszyscy mieli
identyczne zdanie i wygląd? Równie dobrze mogłabyś być
ostatnim człowiekiem na ziemi. - Rzucił okiem w stronę ulicy. -
101
Nadjeżdża Obediah rydwanem, który odtransportuje mnie do
domu. - Pochylił się do przodu i przełożył ciężar ciała na lewą
nogę, potem usiadł z powrotem i skrzywił się. - Po co mu dwie
taksówki?
Dwa samochody podjechały jeden za drugim.
- Może ktoś przyjechał?
Obediah Melchior był jedynym pasażerem, który wysiadł.
Powiedział coś do pierwszego kierowcy, potem pomachał do
drugiego, gestem nakazując mu czekać.
- Po co nam dwie taksówki? - zapytał Tucker, kiedy Obediah pod-
szedł.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]