[ Pobierz całość w formacie PDF ]
popychało go do działania. Spróbował napiąć łuk, położył go pod ręką, po czym
wydobył z pochwy miecz. Gdzieś z góry nadciągnął wiatr, był niemal gorący.
Znad wody zniknęły rozkrzyczane ptaki.
Potężny, fioletowy błysk przeciął niebo na południu, a w chwilę potem
przetoczył się głuchy grzmot. Błyskawica wywołana była różnicą temperatur,
mogła również zwiastować burzę, co wziąwszy pod uwagę wyczuwalną elektryzację
powietrza, było całkiem prawdopodobne. Fors nie oszukiwał się -coś więcej niż
burza czaiło się w mroku nocy. Czuł się podobnie, jak kiedyś w Eyne, gdy
zaczynało się zimowe przedstawienie, a on z niecierpliwością czekał na
podniesienie kurtyny. Taki był to rodzaj podniecającego oczekiwania. Zaczął
szybko oddychać - do głosu doszła wyobraznia, ten przeklęty nadmiar wyobrazni.
Langdon zawsze twierdził, że wyobraznia jest niezbędnym narzędziem w pracy
Gwiazdzistego. Jednak gdy ktoś miał jej zbyt dużo, wówczas odzywały się
tkwiące gdzieś głęboko lęki i za każdym razem musiał pokonywać dodatkowego
wroga.
Myśl o Langdonie nie odpędziła dziwnego uczucia. Coś czaiło się na zewnątrz
kręgu światła, jakaś ciemna, bezkształtna siła wpatrywała się w maleńkiego
Forsa, tkwiącego przy iskierce ogniska, czekając cierpliwie na dogodny moment.
Ze złością dorzucił do ognia. Zachowywał się jak szaleniec. W ruinach miasta
musi być rozsiane szaleństwo. Czeka całymi latami, a gdy pojawi się jakiś
człowiek, przenika do jego myśli i zatruwa je... Była to trucizna
skuteczniejsza od wszystkiego, czego użyli Przodkowie w trakcie zgubnych dla
ludzkości wojen. Musi oswobodzić świadomość z przytłaczającego uścisku, musi
się spieszyć.
Lur przyglądała mu się poprzez płomienie. W blasku ognia jej niebieskie oczy
nabierały odcienia czystego topazu. Mruknęła cicho, uspokajająco. Fors
odprężył się trochę, czuł jak napięcie opada. Z worka Langdona wydobył
notatnik i wytężając aż do bólu uwagę, zaczął starannym pismem przedstawiać
obserwacje z ostatniego dnia podróży. Jeśli zapiski te miały kiedykolwiek
trafić do Jarla, powinny mieć wygląd regulaminowych raportów. Poza zasięgiem
ognia kłębiła się czerń nocy.
Rozdział 6
Pułapka
Zapowiadał się parny dzień. Fors obudził się z dokuczliwym bólem głowy i
niejasnymi wspomnieniami dręczących go nocą koszmarów. Ból nogi nasilił się.
Ogarnął go strach przed infekcją. Po rozwiązaniu opatrunku przekonał się
jednak, że gojenie postępuje prawidłowo. Choć nęciła go kąpiel w jeziorze,
zadowolił się myciem na płyciznie, odkładając pływanie do momentu, gdy rana
zablizni się całkowicie.
Wnętrze muzeum wypełniało nieruchome powietrze, przeniknięte słabym zapachem
stęchlizny. Zciany długich, chłodnych korytarzy zapełniały rzędy ślepych
masek. Z najbliższej gabloty wydobył jeden z leżących tam mieczy. Na pierwszy
rzut oka oręż wydawał się mocny, tylko nieznacznie uszkodzony przez rdzę.
Niestety, rozpadł się na drobne kawałki, gdy tylko spróbował go zgiąć. Taki
sam los spotkał następne eksponaty - przy lada dotknięciu kruszyły się z
cichym, metalicznym chrzęstem.
Ostatecznie zabrał ze sobą bardzo niewiele - większość przedmiotów była zbyt
delikatna lub zbyt duża i nie nadawała się do przenoszenia. Z szafy
opancerzonej zakurzoną kartką, zawierającą jakieś informacje o ,,Egipcie"
wybrał kilka niewielkich statuetek, a z sąsiedniej półki zdjął ciężki
pierścień ozdobiony wizerunkiem żuka. Jako ostatni powędrował do worka posążek
czarnej pantery. Chłopak od pierwszej chwili zapałał uczuciem do małego
kawałka gładkiego, chłodnego kamienia i teraz nie mógł wprost znieść myśli o
pozostawieniu go na miejscu. Postanowił nie zaglądać do bocznych skrzydeł -
czekało przecież na niego całe miasto.
Muzeum było bezpiecznym schronieniem. Nie było tu walących się na głowę ścian,
dach był cały, a pod nim ciągnęły się rzędy dobrze zamykanych pomieszczeń. Nie
namyślając się długo, zaczął składać na stos swój dobytek. To będzie jego baza
wypadowa.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]