[ Pobierz całość w formacie PDF ]
gwałtownie drgnęły. Ulicą przejechał z hałasem motocykl. Ogarnęła ją chmura oleistych spalin
dwutaktu.
- A kto tam? - krzyknął głos jej ojca.
- To ja, papa. Frannie.
Usłyszała brzęk łańcucha; odsuwanie rygli; potem drzwi się otworzyły. Ojciec utkwił w niej zdumiony
wzrok. Jak zawsze wieczorem, jego twarz okalał mocny zarost. Na pasiastą piżamę narzucił
wystrzępiony frotowy szlafrok; włosy miał potargane i Frannie zobaczyła nagle, jak bardzo posiwiał,
zdziwiona, że nie zauważyła tego wcześniej.
- Francesca! Hej! Co tu robisz tak pózno?
Otoczył ją ramionami, uściskali się i ucałowali w oba policzki. Obejmowała go mocno, drobnego,
kościstego mężczyznę niższego od niej. Jego oddech pachniał winem i tytoniem, włosy olejkiem,
którego wciąż używał, a świeżo uprana piżama czystością. Na policzku czuła twardą szczecinę jego
zarostu. Pragnęła, żeby utulił ją tak, jak wtedy, gdy była mała, żeby nadal robił na niej wrażenie ojca,
a nie obcego człowieka.
Wypuścił ją delikatnie z objęć i cofnął się trochę, potrząsając głową.
- Gdzie byłaś w niedzielę? Dlaczego nie zadzwoniłaś? Martwiliśmy się o ciebie.
Kości twarzy niemal wystawały mu spod żółtawej skóry, a oczy miał zapadnięte, jakby trawiła go
wyniszczająca choroba, ale to po prostu lata ciężkiej pracy i brak ruchu na świeżym powietrzu nadały
mu znużony wygląd człowieka przegranego; jakby zdawał sobie sprawę, że życie go przerasta i
zrezygnował z prób dotrzymania mu kroku. Zamiast żyć naprawdę, żył filmami, które oglądał
nałogowo, spędzając prawie cały wolny czas przed telewizorem. Spojrzał na nogę Frannie i jego rysy
zmiękczył niepokój.
- Co się stało? Miałaś wypadek?
Zerknęła w dół i ze zdziwieniem zauważyła rozdarcie na prawej nogawce dżinsów. Dotknąwszy go,
poczuła ból.
- Nie... nie zwróciłam uwagi.
- Gdzie się przewróciłaś? - Przesunął lekko palcem po jej policzku. - Wyglądasz okropnie. - Nagle w
jego oczach błysnęło podejrzenie. - Pokłóciłaś się z chłopakiem? Kopnął cię? Wejdz.
Przywarł do ściany, żeby ją przepuścić, i zamknął drzwi. Wspięła się po stromych schodach, nadal
ściskając Valpolicellę. Usłyszała telewizor: podniesione głosy, wystrzały, ryk silnika i pisk opon.
- Chi e, papa? - zawołała jej matka.
- Francesca. Ha avuto un accidente! - odpowiedział gorączkowo ojciec.
Ponownie zapiszczały opony; rozległy się kolejne strzały; potem wycie syreny. Na szczycie schodów
ojciec otworzył drzwi pokoju i włączył światło.
- Przyniosę ci coś, bandaż, środek odkażający. Chcesz kawy? Kieliszek wina?
W powietrzu unosił się lekki aromat smażonego czosnku. Nic nie wisiało na ścianach, ale mały pokój
z wnęką jadalną był zagracony meblami - stał tu trzyczęściowy komplet wypoczynkowy i za dużo
krzeseł - oraz porcelanowymi bibelotami, które zbierała matka.
- Kawy, z przyjemnością. - Wyciągnęła butelkę wina. - To prezent - powiedziała. - Na przeprosiny
za niedzielę.
Usiadła w fotelu i popatrzyła na ceglaną imitację kominka. Na jego obramowaniu stały zdjęcia jej
samej, jej siostry i dwóch braci, jak również wazon ze sztucznymi, jedwabnymi storczykami,
porcelanowy włóczęga z Capo di Monte siedzący na parkowej ławce i biała plastikowa figurka Matki
Boskiej. Okno wychodziło na ruchliwą ulicę; przez firankę zobaczyła światła przejeżdżającej ze
zgrzytem ciężarówki, a potem piętro autobusu z samotnym pasażerem o ponurym wyglądzie. Na
końcu korytarza, w telewizorze w sypialni jej rodziców, trwał pościg samochodowy.
- Więc kto cię kopnął? Kto to był? Masz chłopaka?
- Nikt mnie nie kopnął, papa. Moja znajoma miała właśnie straszny wypadek na rowerze. Musiałam
się skaleczyć, kiedy uklękłam.
- Mamma mia! Povera Francesca!
Frannie odwróciła się, przestraszona histerycznym, ostrym krzykiem matki, która podbiegła do niej w
szlafroku, czepku kąpielowym i z kremem na twarzy. Uklękła przy córce i ucałowała ją w obydwa
policzki.
- Wypadek? Miałaś wypadek?
Potrząsając z niepokojem głową, przeczesała palcem włosy Frannie i zaczęła trajkotać po włosku, nie
dając jej szansy odpowiedzi czy wyjaśnienia czegokolwiek. Wyszła z pokoju, po kilku chwilach
wróciła z ręcznikiem, mokrą szmatką, jodyną oraz plastrem, i zasypując Frannie gradem pytań,
pomogła jej zdjąć dżinsy.
Kiedy ojciec wniósł tacę z kawą i słodkimi ciasteczkami, nagłe wzruszenie dobrocią rodziców omal
nie doprowadziło Frannie do płaczu. Czuła, że nie zasługuje na to, żeby ją tak rozpieszczali. Nie miała
apetytu, ale przypomniała sobie, że przepuściła lunch i nie jadła kolacji, więc dla wzmocnienia sił
zjadła kanapkę, którą wmusił w nią ojciec.
- Wiesz co? - odezwał się. - W sobotę pojechałem do City, żeby zobaczyć ten nowy dom na miejscu
naszego baru. I wiesz co? Jeszcze go nie zbudowali. - W jego głosie dzwięczało zdumienie i
przygnębienie. - Nawet nie zaczęli budować! Poulterers Alley, nasz bar, nic nie jest wyburzone!
- Zupełnie nic, papa?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]