[ Pobierz całość w formacie PDF ]
orderem mógłby błysnąć przed oczami ludzi - aby zyskać ich szacunek. Arskane
wskazał mu coś, co wydawało się być szlachetniejsze. Przyszłość pokaże, czy
tak się stanie.
Zaczął powtarzać w myśli ostatnie trzy słowa, dopasowując do nich rytm kroków.
Opuszczając wąwóz, strumień nagle zakręcił. Nadszedł czas, aby obrać inną
drogę. Arskane wspinał się już na wysoki, stromy brzeg, chwytając dla
utrzymania równowagi porastające gęsto zbocze krzaki. Fors, pomagając sobie
włócznią, podążył w jego ślady, tak, że na górze znalezli się niemal
równocześnie. Daleko na południu przedwieczorne niebo przecinał, unoszący się
na kształt wielkiego grzyba, kłąb gęstego czarnego dymu.
W pierwszym zaskoczeniu Fors pomyślał o pożarze stepu, jednak ogień nie mógł
przerzucić się aż tutaj, skoro linia wypalonej trawy dawno pozostała w tyle.
Paliło się coś innego i tylko w jednym miejscu - u podstawy czarnej kolumny.
Gdyby tak pójść wzdłuż rzędu po prawej, a potem przemknąć przez leżące za nimi
pełne dojrzałych czerwonych owoców zarośla, to można by niepostrzeżenie
dotrzeć do samego zródła płomieni.
Fors czuł szarpiące skórę liczne ciernie, gdy pełznąc napychał usta słodkimi
jagodami, których gęsty sok brudził mu twarz i ręce ciemnymi plamami.
W połowie porosłej jagodami przesieki natknął się na ślady walki. Pod krzakiem
leżał wypalony koszyk, a rozsypane owoce, rozdeptane i przemieszane z ziemią,
tworzyły gęstą, ciemnoczerwoną papkę, nad którą unosił się rój owadów. U
przeciwległego skraju zarośli biegł widoczny pas wydeptanej trawy i połamanych
gałązek. Na jednej z nich kołysał się strzępek jasno-pomarańczowej tkaniny.
Arskane zerwał go z kolców i powoli przeciągnął przez palce.
- To wyrób mojego plemienia - rzucił z niepokojem. - Zbierali jagody, gdy...
Fors mocniej zacisnął dłoń na drzewcu włóczni. Słaba to była broń. Z żalem
pomyślał o swoim łuku. Nawet zabrany przez Koczowników miecz byłby lepszy.
Ojciec nauczył go wielu sztuczek, dzięki którym miecz stawał się naprawdę
niebezpieczny. Z kawałkiem bawełny w zębach Arskane poczołgał się naprzód,
zupełnie nie uważając na ciernie raniące ramiona i barki. Fors ruszył za nim i
już po chwili pochwycił słaby, jękliwy dzwięk, przyniesiony razem z zapachem
dymu przez powiew wiatru. Dzwięk nie opadał ani się nie wznosił, cały czas
brzmiąc na jednym, drażniąco wysokim tonie.
Minąwszy przesiekę dopadli kępy drzew i stamtąd, po rozsunięciu gęstego
poszycia, ujrzeli opuszczone pole bitwy. Małe dwukołowe wózki tworzyły luzny
okręg, w tej chwili rozerwany na znacznym odcinku. Na wózkach przysiadły
niezliczone ptaki śmierci, objedzone tak bardzo, że były zdolne tylko do tego,
żeby siedzieć i wpatrywać się łapczywie w oczekującą je ucztę. Obok wyrwy
piętrzył się stos szarobiałych ciał, porośniętych gęstą wełną, którą
spływająca z wielu ran krew zamieniała w sztywne, rdzawe pancerze.
Arskane podniósł się z klęczek. Gdzie ptaki śmierci siedziały spokojnie, tam
od dawna nie było żywego człowieka. Monotonny krzyk wciąż wypełniał ich uszy,
więc po chwili nadsłuchiwania Fors zaczął szukać jego zródła. Krążąc wśród
rozrzuconych ciał w pewnym momencie zauważył, że jego towarzysz pochyla się,
chwyta do ręki kamień i zadaje nim szybki cios. Drażniący dzwięk ucichł
natychmiast, zaś Arskane wyprostował się, trzymając w ręku wciąż jeszcze
drgające ciało jagnięcia.
Musieli uzyskać odpowiedz na jeszcze jedno pytanie. Zaciskając szczęki na
widok ogromu strat, bojąc się podświadomie tego, co z pewnością znajdą gdzieś
pośród spalonych wozów i stosów martwych zwierząt, ruszyli na poszukiwanie
śladów wroga.
Pierwszy natrafił na nie Fors, gdy potknąwszy się o koło rozbitego wózka,
dostrzegł pod nim wychudłe ciało o szeroko rozrzuconych ramionach i
nieruchomych, patrzących w niebo oczach. Z nagiej, obciągniętej szarą skórą
piersi sterczała długa strzała. Na jej widok chłopca ogarnęło podniecenie.
Przeciągnął lekko palcem po wyżłobionych na końcu drzewca delikatnych rysach.
Przeczucie go nie myliło, co do jej pochodzenia - sam przecież nieraz osadzał
pióra w ten sposób. Nie było tu żadnych znaków właściciela, oprócz malutkiej
srebrnej gwiazdki, osadzonej tak głęboko, że nie sposób było ją zatrzeć.
- Bestia! - wykrzyknął Arskane na widok zwłok. Fors wskazał na strzałę.
- Została wystrzelona przez Gwiazdzistego. Arskane nie wykazywał większego
zainteresowania - absorbowały go własne odkrycia.
- Było to obozowisko tylko jednego klanu. Cztery wozy płoną, przynajmniej
pięciu udało się uciec. Owce opózniałyby marsz, dlatego wybili stado.
Znalazłem jeszcze cztery takie maszkary.
Trącił Bestię czubkiem mokasyna.
Fors przestąpił zadnie nogi martwego kuca, na którym pozostawiono kompletną
uprząż. W jego boku tkwił czarny dziryt Bestii. Skoro natknęli się na
pozostawione ciała przeciwnika, należało wnioskować, że atak został odparty, a
oblężonym udało się wyrwać na wolność.
Przeszukali pole walki, zbierając groty strzał. Fors ponadto ułamał opatrzone
znakiem gwiazdy drzewce. Jakiś przybysz z Eyrie pomagał ludziom z południa w
walce. Kogóż zatem spotka, gdy dołączy do plemienia Arskane'a - przyjaciela
czy wroga?
Koła uciekających wozów odciskały w miękkim torfie głębokie koleiny, zaś obok
[ Pobierz całość w formacie PDF ]