[ Pobierz całość w formacie PDF ]
czarną łatę miała..."
Słońce się już było przetaczało ku zachodowi, gdy wjechali w las.
Mało wiele pogadywali, choć siedzieli w podle siebie na przednim siedzeniu.
Czasem któreś zagadnęło jakimś słowem, że to nieobycznie siedzieć jak te mruki, ale ino tyla tego
było, żeby śpik nie morzył i język nie zasechł...
Boryna poganiał zróbkę, bo wolniła, że to już do pół boków spotniała z umęczenia i gorąca, czasem
pogwizdał a milczał, i coś żuł, coś ważył w sobie, coś kalkulował i często a niewidnie poglądał na starą,
na jej suchą kieby z blichowanego wosku twarz, całą w podłużnych bruzdach zastygłą - poruszała
bezzębnymi wargami, jakby się modliła po cichu; czasem pociągała czerwoną zapaskę barzej na czoło,
bo słońce świeciło prosto w oczy, i siedziała nieruchomo, ino jej bure oczy gorzały.
- Wykopaliście ta już, co? - zagadnął wreszcie.
- A juści. Obrodziły latoś niezgorzej.
- Przychować będzie wama łacniej.
- Wsadziłam też wieprzka do karmika, bo w zapusty może się zdać...
- Pewnie, pewnie... mówiły, że Walek Rafałów przysyłał z wódką?...
- Nie on jeden, nie... ale po próżnicy ino grosz tracą...nie la takich Jaguś moja, nie.
Podniosła głowę i jastrzębimi oczami wpiła się w niego, ale Boryna, że człek był w latach, nie wicher
żaden, to twarz pokazał zimną i spokojną nie do rozeznania: Długo nie rzekli ni słowa, jakby się tą
niemotą mocując ze sobą.
Borynie nijako było zaczynać pierwszemu, bo jakże, w latach już był i gospodarz na całe Lipce
pierwszy; no i mógł to zasię tak prosto rzeć, co mu się Jaguś udała?...Honor przeciech swój miał i
pomyślenie - ale że krwie gorącej był z przyrodzenia, to aże go złość porywała, że musi tak baczyć na
siebie, tak kołować a zabiegać.
Dominikowa przezierała go coś niecoś i miarkowala zasię, co go tak markoci i rozbiera, ale ni słówkiem
nie pomogła, ino raz w raz poglądała nań, to w ten świat i te dalekości niebieskie, aż i rzekła niechcący:
- Gorąc ci taki, kieby we żniwa.
- Rzekliście.
Jakoż i tak było, bo drogę otaczały potężne ściany boru, że żaden wiater ni przewiew nijaki nie
przedzierał się z pól, a słońce wisiało prosto nad głowami i tak dogrzewało, że rozprażone drzewa stały
bez ruchu i omdlałe czuby pochylały nad drogą, i tylko raz w raz puszczały bursztynowe igliwo, co
kołujący spływało na drogę. Grzybny zapach bajorów i liścia dębowego aż wiercił w nozdrzach.
- Wiecie, dziwno to mnie, a i drugim, że taki gospodarz, co to i pomyślenie nie bele jakie ma, i grontu
tela, posłuch u narodu - kiej wy na ten przykład, a do urzędu ambitu nie macie...
- Utrafiliście, że ambitu nijakiego nie mam. Co mi po tym? Sołtysem byłem bez trzy roki, tom dopłacił
gotowym groszem. A com namarnował siebie i konisków! com się nakłyznił i nabiegał, że i teń pies
polowy nie więcej. A upadek w gospodarstwie był i marnacja, że jaże mi moja nie dała dobrego słowa...
- Miała i ona swój rozum. Urzędnikiem być zawżdy to i honor jest, i profit.
- Bóg zapłać. Strażnikowi się kłaniaj, pisarza obłapiaj za nogi i bele ciaracha, co z urzędu - też... Wielgi
mi honor! Nie płacą podatków, most się popsowa, wścieknie się pies, który wezmie kłonicą po łbie - kto
winowaty?...Sołtys winowaty, do śtrafu sołtysa ciągają! Hale, jest profit. Dosyć ja pisarzowi i do
powiatu nanosił i kur, i jajków, i gąskę niektórą...
- Prawdę mówicie, ale Pietrkowi wójtostwo do grdyki nie wraca, nie; grontu już dokupił i stodółkę
dostawił, i konie ma kiej te hamany!...
- Juści, ino nie wiada, co mu z tego ostanie, kiej się urząd skończy...
- Myślicie...
- Oczy swoje mam i miarkuję se zdziebko...
- Dufny ci on w siebie i z dobrodziejem koty drze.
- Aże mu się darzy, to ino bez kobietę; on se wójtuje, a ona wv garści wszyćko dzierży.
Milczeli znowu z pacierz dobry.
- A wy to nie poślecie z wódką do której?... - zapytała ostrożnie.
- I... nie bierą mę już ciągotki do kobiet, za starym...
- Nie powiadajcie po próżnicy! Ino ten stary, co się ruchać nie może, łyżki sam do gęby nie doniesie i
na przypiecku se dochodzi... Widziałam, kiejście worek żyta nieśli.
- Juści, żem w sobie krzepki jeszcze, ale która by ta poszła za mnie?..
- Któren nie probant, co wie? Obaczycie!
- Starym, dzieci dorastają... a pierwszej z brzegu nie wezmę...
- Zróbcie ino zapis, a i co najpierwsze się wama nie sprzeciwią...
- La zapisu! Kiej te świnie! Za tę morgę to i młódka najczystsza a pójdzie choćby za dziada spod
kościoła...
- A chłopy to za wianem nie patrzą, co?
Nie odrzekł już, jeno skropił batem zrebicę, że ruszyła z miejsca galopem.
Milczeli długo.
Dopiero gdy wyjechali z lasu na pola, między przydrożne topole, Boryna, który cały ten czas burzył się
w sobie i przegryzał, wybuchnął:
- Na psy takie urządzenie we świecie! Za wszystko płać, choćby i za to dobre słowo! yle jest, że i gorzej
byc nie było. Już nawet dzieci na ojców nastają, posłuchu nie ma nijakiego, a wszystkie się żrą ze sobą
kiej psy.
- Bo głupie, nie baczą, że wszystkich jednako ta święta ziemia pokryje.
- Leda jeden abo drugi od ziemi odrósł, a już do ojców z pyskiem, coby mu jego część dawali. Ze
starszych się ino prześmiewają! Zcierwy, we wsi im ciasno, porządki stare im złe, ubieru nawet wstydzą
się niektórzy!
- To wszystko bez to, że Boga się nie boją...
- Bez to i nie bez to, a zle jest.
- Nie idzie na lepsze, nie.
- Ma iść, kto ich ta zniewoli?
- Kara boska! Bo przyjdzie ta godzina sądu Panajezusowego, przyjdzie.
- Ale co się przódzi narodu namarnuje, tego nikt nie odbierze.
- Czasy takie, że lepiej, coby mór przyszedł.
- Czasy! Juści, ale i ludzie są winne. A kowal to co? A wójt? Z dobrodziejem się drą, ludzi buntują a
tumanią, a głupie wierzą.
- Ten kowal to moja trucizna, chociaż i zięć też...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]