[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Z ojcem niewiele miałam wspólnego, poza nazwiskiem, dodała już w myślach.
A hrabina zastępowała mi matkę, siostrę, przyjaciółkę, nauczycielkę... Hrabina dawała
mi duchowe oparcie, a ojciec tylko wygodne życie!
Rozdrażniona, zostawiła męża w salonie i zaczęła się samotnie przechadzać po
domu.
Był zadbany, idealnie wysprzątany, ale niestety martwy. Jak muzeum. Albo jak
mauzoleum. Nic się w nim nie zmieniło od chwili śmierci hrabiny, każdy sprzęt, każdy
przedmiot znajdował się dokładnie tam, gdzie był wówczas. Czyli na swoim miejscu.
Tylko róż brakowało w wazonach. Widocznie pani Hartford przestała układać je w
bukiety, skoro nie było już dla kogo.
Synnamon rozpłakała się w samotności.
I chociaż naprawdę bardzo się starała, nie zdołała pohamować łez także
wówczas, kiedy natknęła się w holu na Connera, który najwidoczniej zaniepokoił się i
zaczął jej poszukiwać. Szepnęła tylko:
- Przepraszam, że tak się rozklejam.
W milczeniu podał jej śnieżnobiałą chusteczkę i wrócili do salonu. Kiedy po
pewnym czasie Synnamon już się nieco uspokoiła, Conner zapytał:
- 75 -
S
R
- Co najbardziej cię tu przygnębia, poza nieobecnością hrabiny?
- Brak róż - wykrztusiła.
- Wolałabyś, żeby były?
- Wolałabym, żeby hrabina była z nami!
- Może jej duch gdzieś tu krąży?
- Kto wie? - odezwała się w zadumie Synnamon. - Skoro nie wypełniłam
jeszcze do końca jej woli i nie rozsypałam jej prochów w ogrodzie różanym...
- Zrobisz to jutro - stwierdził Conner - a dzisiaj spotkamy się z Luigim w jego
posiadłości w Scottsdale, tak jak to sobie zaplanowaliśmy wcześniej.
- Ty zaplanowałeś!
- Jako małżeństwo jesteśmy jednością.
- Tylko do czternastego lutego!
- Ależ, Synnamon...
Małżeńska wymiana zdań przeszłaby niechybnie w burzliwą małżeńską
sprzeczkę, gdyby nie Hartford, który zjawił się z kawą.
- I jak tu się teraz żyje? - spytał go Conner.
- Smutno i nudno, proszę pana - odpowiedział kamerdyner, rozlewając
aromatyczny napój do dwu filiżanek. - Czujemy się z żoną zupełnie niepotrzebni.
Bardzo przepraszam za śmiałość, ale może tam u państwa w Denver znalazłoby się dla
nas coś więcej do roboty, poza odkurzaniem pustego domu?
- W tej chwili na pewno nie, Hartford! - odpowiedziała Synnamon, z pewnością
bardziej oschle i stanowczo, niż należało. - Mieszkanie mamy nieduże, z pojedynczym
służbowym pokojem, pani Ogden przychodzi do nas na kilka godzin dziennie...
- I na razie to istotnie wystarczy - wszedł żonie w słowo Conner. - Ale za kilka
miesięcy, gdy przyjdzie na świat dziecko...
- Dziecko! - wykrzyknął Hartford, zupełnie zapominając na moment o
profesjonalnej powściągliwości. - Cóż za wspaniała wiadomość! Muszę natychmiast
przekazać ją mojej żonie!
Rozpromieniony kamerdyner wybiegł z salonu, zostawiając państwa samych.
- Musiałeś mu powiedzieć? - mruknęła naburmuszona Synnamon.
- 76 -
S
R
- Pewnie! Jaki sens utrzymywać w sekrecie coś, co wcześniej czy pózniej i tak
siÄ™ wyda?
- A jeśli ja bym wolała, żeby wydało się raczej pózniej niż wcześniej? Nie
pomyślałeś o tym? Hartfordowie to przecież obcy ludzie.
- Myślałem, że są ci bliscy.
- Niby tak, ale...
Synnamon nie dokończyła, ponieważ do salonu wpadła pani Hartford, wołając
już od progu:
- Dzieciątko! Dzieciąteczko! Kochana pani Welles! Jaka cudowna wiadomość!
Będzie państwu potrzebny duży dom i ktoś do pomocy poza panią Ogden, my z
mężem chętnie się przeniesiemy do Denver, bo tutaj, po odejściu pani hrabiny, żyje się
smutno i nudno, jak w muzeum...
- Albo jak w mauzoleum - dodał Hartford, który przyszedł do salonu w ślad za
małżonką, niosąc na tacy ciasto.
Synnamon zupełnie nie miała apetytu na poczęstunek i była mocno
zdegustowana zamieszaniem, jakie wytworzyło się wokół niej. Dlatego odezwała się:
- A może ja raczej pójdę się położyć na pół godzinki, zamiast na siłę budzić się
kawÄ…?
- O tak! Koniecznie proszę się położyć - zawyrokowała pani Hartford. -
Wypoczynek jest teraz pani niezbędny. Proszę przejść do gościnnego pokoju, tam już
wszystko jest dla państwa przygotowane, podobnie jak poprzednim razem.
Poprzednim razem... - powtórzyła w myślach słowa gospodyni Synnamon,
zamykając za sobą drzwi pokoju, w którym wydarzyło się wówczas coś, co z całą
pewnością nie powinno było się wydarzyć. Poprzednim razem popełniłam jedno z dwu
największych głupstw w moim życiu. Tym pierwszym był ślub z Connerem,
oczywiście...
- 77 -
S
R
ROZDZIAA ÓSMY
Rezydencja Luigiego w Scottsdale okazała się dość ryzykownym połączeniem
neorenesansowej willi z... orientalnym meczetem. Architektoniczny eksperyment
polegał z grubsza biorąc na tym, że korpus budynku przyozdabiał strzelisty minaret,
wyrastający wysoko w górę dokładnie pośrodku kopulastego dachu.
- Do licha! - parsknął śmiechem Conner, jeszcze siedząc za kierownicą. - To
przecież wygląda jak kwiatek u kożucha!
Rozbawiony zaparkował wóz, wysiadł i otworzył żonie drzwi od strony fotela
przeznaczonego dla pasażera.
Synnamon stanęła przy samochodzie i krytycznym okiem przyjrzała się
budowli.
- Połączenie faktycznie dość szokujące - stwierdziła. - A czy wiesz, co pewien
nuworysz odpowiedział kiedyś architektowi na pytanie, w jakim stylu ma być
zaprojektowana jego rezydencja?
- Nie mam pojęcia.
- Powiedział: mnie stać na wszystkie style, więc łącz pan ze sobą, co się da.
- A to dobre! - szczerze ubawił się Conner. - Doskonała anegdota! Ale w chemii
taki numer by nie przeszedł. Jakby ktoś zaczął łączyć w laboratorium wszystko ze
wszystkim, to albo nic by nie uzyskał...
- Albo? - zaciekawiła się Synnamon.
- ...albo wyleciałby w powietrze - dokończył.
- Też dobre! - przyznała. - Ale Luigi nie wyleci, chociaż ta spiczasta wieżyczka
sterczy w niebo ze środka jego dachu jak jakaś kosmiczna rakieta z wyrzutni na
PrzylÄ…dku Canaveral.
- Luigi jest niezniszczalny - stwierdził ironicznym tonem Conner. - Nie sposób
się go pozbyć.
- I dlatego trzeba się z nim dogadać?
- Właśnie. A żeby się dogadać, trzeba teraz wejść do środka tego urodzinowego
tortu z jedną świeczką!
- 78 -
S
R
Conner Welles, rozbawiony jak mało kiedy, chwycił żonę za rękę i pociągnął w
[ Pobierz całość w formacie PDF ]