[ Pobierz całość w formacie PDF ]
na czyniły go bardzo niebezpiecznym. Kurik uskoczył do tyłu. Nabijana żelazny-
mi ćwiekami kamienna maczuga ze świstem mignęła mu tuż przed oczyma.
Sparhawk ruszył do przodu, chcąc zadać cios w brzuch trolla, ale Ghwerig i to
uderzenie odparował.
Za wolno, Sparhawku z Elenii roześmiał się chrapliwie.
Wtem obuch Kurika trafił go w lewe udo. Ghwerig padł na plecy, lecz wywi-
nął się zwinnie niczym kot. Walnął maczugą w stos błyszczących drogocennych
kamieni, rozpryskując je dookoła jak pociski. Kurik zamrugał powiekami i wolną
ręką otarł oczy z krwi płynącej z rozcięć na czole.
Sparhawk ponownie natarł swą włócznią i zranił trolla w brzuch. Ghwerig
ryknął z bólu i wściekłości. Zamachnął się maczugą szeroko. Sparhawk uskoczył
do tyłu, z zimnym spokojem wypatrując odsłoniętego miejsca na ciele bestii. Zo-
rientował się, że troll nie zna uczucia lęku. %7ładna siła nie skłoni go do odwrotu.
Rycerz wiedział, że musi zadać śmiertelny cios. Ghwerig toczył z ust pianę, a jego
ślepia płonęły szaleństwem. Zionął straszliwymi przekleństwami i znowu zaata-
kował ogromną kamienną maczugą.
Trzymaj go z dala od krawędzi przepaści! krzyknął Sparhawk do Kurika.
Jeżeli spadnie, nigdy nie odnajdziemy korony!
Wtem znalazł rozwiązanie. Muszą zmusić bestię, by upuściła koronę. Stało
się jasne, że nawet we dwóch nie są w stanie stawić czoła temu nędznemu stwo-
rowi z długimi ramionami i ślepiami pałającymi nienawiścią. Będą mieć szansę
tylko wtedy, gdy doprowadzą go do wściekłości lub czymś go zaskoczą. Podniósł
prawicę, aby zwrócić uwagę Kurika, potem gestem zobrazował, że coś trzyma
w ręku i drugą dłonią podbił łokieć. Kurik patrzył na tę pantomimę niewiele ro-
zumiejąc, ale po chwili zmrużył oczy i skinął głową. Pojął zamysł Sparhawka.
Obszedł Ghweriga z lewej strony, trzymając obuch w pogotowiu.
Sparhawk uchwycił mocniej włócznię i udał atak. Ghwerig machnął maczugą
w kierunku wysuniętej broni i rycerz uskoczył do tyłu.
Pierścienie Ghweriga! zawołał troll z triumfem. Sparhawk z Elenii
303
przynieść pierścienie Ghwerigowi. Ghwerig czuć ich obecność! Z przerazli-
wym rykiem rzucił się do ataku, ale nie sięgnął rycerza.
Kurik znów uderzył i trafił. Kolczasta kula wyrwała kawał mięsa z grubego
ramienia trolla, Ghwerig jednakże nie zwrócił uwagi na ranę i nacierał wciąż,
świszcząc przed Sparhawkiem maczugą. W lewej dłoni mocno ściskał koronę.
Sparhawk ustępował mu pola. Dopóki troll miał koronę, rycerz musiał trzymać
go z dala od krawędzi przepaści.
Kurik ponownie zamierzył się swoim obuchem, ale Ghwerig wykonał unik
i kula na łańcuchu minęła jego włochaty łokieć. Okazało się, że spływająca posoką
rana osłabiła trolla bardziej, niż się to zrazu zdawało. Bestia zachwiała się na
nogach. Sparhawk momentalnie to wykorzystał i z szybkością błyskawicy pchnął
raniąc Ghweriga w prawe ramię. Potwór zawył, bardziej ze wściekłości niż bólu,
i znowu zamachnął się maczugą.
A wtedy Sparhawk usłyszał za sobą czysty, dzwięczny głos Flecika, wzbijają-
cy się ponad ryki bestii. Ghwerig wybałuszył ślepia i rozdziawił szeroko gębę.
Kobieta-dziecko! wrzasnął. Teraz Ghwerig ci zapłacić! Kobieta-
dziecko już nigdy więcej nie śpiewać!
Flecik śpiewała dalej. Sparhawk na chwilę oderwał wzrok od potwora i zer-
knął za siebie. Dziewczynka stała u wylotu korytarza, z tyłu za nią widać było
pełną niepewności twarz Sephrenii. Sparhawk wyczuł, że pieśń małej Flecik nie
była zaklęciem, ale miała na celu odwrócenie uwagi trolla, by on lub Kurik mogli
zaskoczyć bestię. Ghwerig poczłapał do przodu i machnął swoją maczugą, chcąc
zmusić Sparhawka do ustąpienia mu drogi. Zlepia trolla były utkwione w dziec-
ku. Jego oddech charczał pomiędzy zaciśniętymi kłami. Kurik uderzył obuchem
w plecy potwora, ale Ghwerig jakby w ogóle nie odczuł tego ciosu, wpatrując
się w styrickie dziecko. Wreszcie Sparhawk dostrzegł swoją szansę. W momencie
gdy troll go mijał, młócąc powietrze kamienną maczugą, szeroki zamach odsło-
nił porośnięty sierścią bok. Rycerz uderzył ze wszystkich sił i zatopił szerokie
ostrze starożytnej włóczni tuż pod żebrami bestii. Troll zawył, gdy grot zagłębił
się w jego skórze. Próbował zadać cios maczugą, ale Sparhawk wyszarpnął włócz-
nię i uskoczył do tyłu. W tej samej chwili Kurik smagnął swym obuchem w po-
kracznie wykręcone prawe kolano i Sparhawk usłyszał przyprawiający o mdłości
chrzęst łamanych gnatów. Ghwerig zachwiał się, upuścił maczugę, a wtedy rycerz
odwrócił włócznię i dzgnął nią w brzuch trolla.
Ghwerig zaryczał straszliwie. Sparhawk jął okręcać włócznię, tnąc ostrym jak
brzytwa grotem wnętrzności potwora. Troll chwycił drzewce chcąc wyciągnąć
ostrze z rany, jednakże korona nadal tkwiła w mocno zaciśniętej, zniekształco-
nej lewej dłoni bestii. Sparhawk zrozumiał, że jedynie śmierć może rozluznić ten
żelazny chwyt.
Wreszcie Ghwerig upadł i wyrywając włócznię ze swych trzewi poranił się
jeszcze okrutniej. Kurik uderzył go obuchem w twarz, wybijając mu jedno ślepie.
304
Potwór z upiornym wyciem potoczył się w kierunku przepaści, rozrzucając po
drodze swoje skarby. Nagle wydał okrzyk triumfu i przechylił się poza krawędz,
ciągle trzymając mocno koronę króla Saraka.
Sparhawk, pełen bolesnego niedowierzania, rzucił się na skraj przepaści i spoj-
rzał w dół z rozpaczą. Zdeformowane, pokraczne cielsko spadało wciąż głębiej
i głębiej w przerażającą ciemność. I wtedy rycerz usłyszał tupot bosych stópek
po kamiennej podłodze groty. Obok niego z rozwianymi czarnymi włosami prze-
biegła Flecik. Ku swemu przerażeniu ujrzał, że dziewczynka bez najmniejszego
wahania podbiegła prosto na skraj przepaści i skoczyła za spadającym trollem.
Boże! krzyknął, wyciągając za nią ręce. U jego boku Kurik z twarzą
wykrzywioną przerażeniem patrzył w bezdenną czeluść.
Nieoczekiwanie obok nich pojawiła się Sephrenia z mieczem Gareda w dłoni.
Uczyń coś, Sephrenio błagał Kurik.
Nie ma takiej potrzeby odparła czarodziejka ze spokojem. Jej nic nie
może się stać.
Przecież. . .
Cicho, Kuriku. Ja słucham.
Zwiatło bijące od wodospadu przygasło, jakby gdzieś wysoko nad nimi chmu-
ra przesłoniła słońce. Ryk spadającej wody zdawał się szydzić z ludzkiej rozpaczy.
Sparhawk czuł, że po policzkach płyną mu strumienie łez.
Raptem w nieprzejrzanych ciemnościach bezdennej czeluści dojrzał coś, niby
skrę światła. Stopniowo jaśniała, jakby unosiła się do góry w tej niewyobrażalnej
otchłani. Widział ją coraz wyrazniej. Zdawało się, że to lśniąca włócznia z ja-
skrawobiałego światła, mająca zamiast grota intensywnie niebieską iskierkę na
szczycie, wznosi się wciąż wyżej i wyżej.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]