[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zmysłowy, seksowny zapach przyprawił go o podniecający dreszcz.
- Po co ci pistolet? - zapytała niespokojnie.
- Na wypadek, gdyby jakiś gad zanadto się zbliżył. Roi się tu od
miedzianek i węży wodnych.
- Naprawdę? - Wzdrygnęła się.
- Mhm. Ale z reguły trzymają się z daleka. Chyba że się je
sprowokuje.
Chciał jeszcze wspomnieć o aligatorach, ale dał spokój. Uznał, że
jeśli Hayley naprawdę nosiła się z zamiarem ucieczki z Maxem przez
bagna, to sama wzmianka o wężach skutecznie wybiła jej ten pomysł
z głowy. Zresztą i tak nie będzie się oddalała od samochodów, a więc
po co ją bez potrzeby straszyć?
Otworzył drzwiczki i wysiadł z jeepa. Powitały go bagienne
wonie - upajający zapach wodnej roślinności i wilgotnego mchu
porastającego korzenie cyprysów.
Wsunął pistolet za pasek spodni i ruszył przed siebie. Hayley
postępowała tuż za nim. Podłoże było miękkie i tak podmokłe, że koła
jeepa zagłębiły się w nim na kilkanaście centymetrów. Przy każdym
kroku błoto syczało im pod podeszwami butów.
Zatrzymali się nad brzegiem jeziora i Sloan, bardziej z nawyku
niż potrzeby, omiótł wzrokiem zatoczkę. Na trasie sprawdzał co
chwila, czy nikt za nimi nie jedzie, chociaż był niemal pewien, że
Hayley nie pisnęła nikomu słówka o porwaniu, a co dopiero o tym, że
wybiera się na spotkanie z Maxem.
Upewniwszy się, że są zupełnie sami, powiedział:
- Zleciłaś swojej przyjaciółce przeprowadzenie wywiadu
środowiskowego na temat Billy'ego.
Spojrzała na niego.
- Podsłuchujesz moje rozmowy telefoniczne.
- Ja nie, ale ludzie Billy'ego owszem. I Billy nie jest zadowolony,
że go sprawdzasz.
- Wiem - mruknęła, przygryzając wargi. Sloan zaklął pod nosem.
Rozpacz Hayley była tak wyrazna, że ścisnęło mu się serce.
- Zanim zgodziłam się na współpracę - dodała - musiałam się
upewnić, czy Billy'emu można ufać. Potrafisz mu to wytłumaczyć?
Zawahał się. Nie chciał, by zaczęła sobie wyobrażać, że ma na
Billy'ego wpływ większy niż w rzeczywistości.
- Myślę - powiedział w końcu - że przymknie na to oko, jeśli
będzie widział, że naprawdę chcesz mu pomóc. Ale nie radzę ci go
zdradzać.
- Nie mam takiego zamiaru.
- To dobrze. I nie rób niczego, co mogłoby obudzić w nim takie
podejrzenia. Bez względu na to, gdzie i z kim się znajdziesz, nie
wspominaj ani nie rób nic...
- Tak. Wiem. Wszystko już sobie przemyślałam. - Omiotła
wzrokiem brzeg. - Czy ktoś mnie teraz obserwuje?
Ja, odpowiedział jej w myślach. I ja zdam Billy'emu relację z tego
spotkania. A głośno powiedział:
- Nie. Nikt nas nie obserwuje. Ale wracając do twojej
przyjaciółki, to lepiej nie kontaktuj się z nią więcej aż do zakończenia
tej sprawy.
- Tak, ale... umówiłyśmy się, że zadzwonię. Pomyśli sobie, że
coś jest nie w porządku, jeśli tego nie zrobię.
- A Billy pomyśli sobie, że coś jest nie w porządku, jeśli do niej
zadzwonisz. Słuchaj, Hayley, mówiłem ci już, że byłem przeciwny
uprowadzeniu twojego dziecka. Ale stało się i teraz chciałbym, żeby
wszystko dobrze się skończyło.
- Innymi słowy, żeby ucieczka się powiodła.
Sloan spojrzał Hayley w oczy. Zobaczył w nich odrazę i wyczytał
w jej myślach, że ma go za ostatniego łotra. Nie był wcale zaskoczony
tą reakcją, poczuł się jednak podle.
- Innymi słowy, żeby nic nie stało się twojemu synkowi -
powiedział cicho.
Odwrócił wzrok i zapatrzył się w dal. Nie rozumiał, dlaczego tak
mu zależy na jej opinii. Nie była pierwszą osobą, która uważała go za
człowieka pozbawionego wszelkich zasad moralnych. Trudno, by
ludzie darzyli szacunkiem prawnika Billy'ego Fitzgeralda. Dawno już
się uodpornił i przestał przejmować tym, co myślą o nim inni.
Skąd więc teraz te skrupuły?
Z początku Hayley bała się dopuścić do siebie myśli, że dzwięk,
który słyszy, to szum samochodowego silnika. Kiedy Sloan mruknął,
że to pewnie oni, jej serce zaczęło bić jak oszalałe.
Chwilę pózniej zza zakrętu wyłonił się samochód. Zatrzymał się
tuż za jeepem.
Obok kierowcy siedział Max, cały i zdrowy. Na jego widok
zachciało się jej i śmiać, i płakać jednocześnie. Puściła się w tamtą
stronę biegiem, zanim kierowca z d ą - żył zgasić silnik.
Max wyplątał się z pasa bezpieczeństwa, otworzył drzwiczki i
popędził jej na spotkanie.
- Och, kochanie - wyszeptała, porywając go jak piórko w
powietrze.
Objął ją rączkami za szyję i ukrył twarz w jej barku.
- Max, nic ci nie jest? Wyczuła, jak kiwa główką. Nie wykrztusił
dotąd słowa, co znaczyło, że jest bliski płaczu. Ale nie wiedziała, jak
go pocieszyć. Chciał od niej pewnie usłyszeć, że zabiera go do domu,
a nie mogła mu przecież tego powiedzieć. I chociaż bardzo się starała,
nie wymyśliła jak dotąd takiego wytłumaczenia ich rozłąki, które by
go jeszcze bardziej nie wystraszyło. Tuliła go więc do siebie i
wymrukiwała słodkie banały o tym, jak to się cieszy, że go widzi.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]