[ Pobierz całość w formacie PDF ]
samej otwarte? Wszystko naokoło wydawało się normalnym nie było zabawnej przesady,
jaka znamionowała poprzednie wydarzenia ze snu. Lepiej przeto było pomyśleć o
bezpieczeństwie i upewnić się, że drzwi chaty były zamknięte nie będzie w tym nic złego,
nawet w tym wypadku, jeżeli wszystko, co widział, było złudzeniem.
Tarzan spróbował zsunąć się z ramion Bolgani, lecz wielkie zwierzę zawarczało groznie i
przytrzymało go mocniej. Robiąc wielki wysiłek człowiek małpa wyrwał się i gdy obsunął
się na ziemię, widziadłowy goryl rzucił się na niego dziko, pochwycił go znowu i zatopił
wielkie zęby w gładkie, śniade ramię Tarzana.
Drwiący uśmiech zniknął z ust Tarzan, gdy ból i płynąca ciepła krew obudziły jego
instynkt walki. Czy to było we śnie, czy na jawie, nie były to już żarty! Kąsając się, szarpiąc i
warcząc, obaj potoczyli się po ziemi. Goryl był rozjuszony do szaleństwa. Kilkakrotnie starał
się puścić ramię Tarzana, by tymczasem uchwycić zębami za tętnicę szyi. Ale Tarzan już
nauczył się przedtem walczyć ze zwierzętami, które najpierw usiłują przegryzć żyłę, przez
którą ucieka życie, i za każdym razem udało mu się uniknąć niebezpieczeństwa, sam zaś
starał się chwycić swego przeciwnika rękoma za gardło. W końcu udało mu sit; to zrobić
wielkie jego mięśnie natężyły się i napęczniały jak sznury pod gładką skórą, gdy ze
wszystkich swych sił starał się odsunąć od siebie potężny, włochaty tors. Dusząc Bolgani i
odpychając go od siebie, drugą rękę podniósł powoli do tego miejsca, gdzie było serce
zwierzęcia nastąpił szybki ruch mocne jak stal dłoni i ostrze myśliwskiego noża dosięgło
celu.
Bolgani goryl, wydał jeden przerazliwy krzyk, wyrwał się z rąk człowieka małpy,
powstał, potknął się kilkakrotnie, po czym zwalił się na ziemię. Członki poruszyły się
kurczowo i zwierzę pozostało bez ruchu.
Tarzan stanął nad zabitym i spoglądając na trupa, przesunął palce przez gęste, czarne swe
kędziory. Przykląkł i dotknął zwłok. Czerwona krew goryla zabarwiła mu palce na kolor
szkarłatny. Podniósł je i obwąchał. Potem potrząsnął głową i skierował się do chaty. Drzwi
były otwarte. Zamknął je i zapuścił zasuwę. Powróciwszy do zwłok zabitego zwierzęcia,
zatrzymał się znowu i podrapał się w głowę.
Jeżeli to działo się we śnie, to cóż było jawą? Jak rozróżnić jedno od drugiego? Co z
wydarzeń jego życia było realnym, a co nierealnym?
Wsparł nogę na rozciągniętych zwłokach i wzniósłszy głowę ku niebu wydał okrzyk
zwycięski małp. Z daleka odezwał się lew. Było to bardzo realnym a jednak, jak tu
rozstrzygać? Zadziwiony, nie wiedząc, co ma myśleć, skierował się w dżunglę.
Nic, nie wiedział, co było realnym, a co takim nie było. Wiedział tylko jedno na pewno
że nigdy w życiu jeść już więcej nie będzie mięsa Tantora słonia.
ROZDZIAA X
BITWA O TIK
Dzień był doskonale piękny. Chłodny wietrzyk łagodził upał podzwrotnikowego słońca.
Pokój panował w obrębie plemienia od tygodni i żaden obcy nieprzyjaciel nie wkraczał na
jego ziemie z zewnątrz. Dla umysłu małpiego było to dowodem dostateczny, że i przyszłość
będzie taką samą jak i bezpośrednia przeszłość, że utopia trwać będzie nadal.
Placówki, których wystawianie weszło teraz w stały zwyczaj plemienia, albo opieszale
spełniały swoje zadanie, albo całkowicie porzucały wyznaczone miejsca, jak im się podobało.
Plemię rozpraszało się szeroko, poszukując pożywienia. W taki sposób spokój i pomyślność
może zagrozić bezpieczeństwu pierwotnego społeczeństwa, równie dobrze jak i najbardziej
kulturalnego.
Nawet poszczególni członkowie plemienia stali się mniej baczni i czujni, jak gdyby Numa
i Sabora oraz Szita wykreśleni byli z istot żywych. Samice i ich balu wałęsały się po dżungli
bez osłony, a dorosłe samce żerowały daleko od nich. Zdarzyło się więc, że Tika i Gazan, jej
balu, polowali na południowym skraju plemienia, a w pobliżu nie było ani jednego dorosłego
samca.
Jeszcze dalej na południe przesuwała się borem złowróżbna postać ogromny samiec,
rozszalały z powodu samotności i doznanej porażki. Tydzień temu wystąpił do walki o władzę
królewską w plemieniu odległym, a dziś pobity i obolały, brnął przed siebie lasem jako
wyrzutek banita. Po pewnym czasie mógłby powrócić do swego plemienia i poddać się
woli tego kosmatego władcy, którego chciał zdetronizować, lecz obecnie nie śmiał tego
uczynić, gdyż pokusił się nie tylko o koronę, lecz również i o żony swego pana i władcy.
Miesiąc przynajmniej musi upłynąć, żeby o nieprawościach jego zapomniał ten, kogo chciał
skrzywdzić. Dlatego to Tug błąkał się w obcej dżungli, posępny, niebezpieczny, pełen
nienawiści.
W takim to stanie ducha Tug nagle natknął się na młodą samicę, żerującą w dżungli w
osamotnieniu obcą samicę, z błyszczącą skórą, silną i piękną nieporównanie. Tugowi
zaparło dech, ukrył się szybko, schodząc ze ścieżki w gęste zarośla przed Tiką i pasł swe oczy
miłym jej widokiem.
Nie tylko o nich jednak chodziło w okolicznej dżungli żerowało całe stado, samce,
samice i dziatki. Gdy kto pożąda żony z obcego plemienia, musi mieć na uwadze dzikich,
wielkich, kosmatych opiekunów, którzy rzadko kiedy oddalają się daleko od tych, którzy są
zdani na ich opiekę, a którzy pobiją na śmierć obcego w obronie żony lub dziecka towarzysza,
jak gdyby bronili swych własnych.
Tug nie mógł dojrzeć żadnego śladu innej małpy, prócz tej obcej samicy i jej balu,
bawiącego się przy niej. Na wpół przymknął swe złośliwe, krwią nabiegłe oczy, gdy spoczęły
w podziwie nad wdziękami samicy a co się tyczy balu, jedno zwarcie ogromnych szczęk
na jego drobnej szyi, może uniemożliwić mu wszczynanie niepotrzebnych alarmujących
hałasów.
Tug był pięknym, dorodnym samcem podobnym pod niejednym względem do małżonka
Tiki, Toga. Obaj byli w rozkwicie młodości, obaj mieli cudownie rozwinięte muskuły, zęby
mieli wyborne i byli tak dzikiego usposobienia, jak mogła sobie tylko życzyć najbardziej
wymagająca i najwybredniejsza samica. Gdyby Tug był z jej plemienia, Tika mogłaby wybrać
go równie dobrze jak i Toga na małżonka w odpowiednim czasie, obecnie jednak należała już
do Toga, i żaden samiec nic mógł rościć sobie do niej jakichś praw, jeżeli wpierw me
zwyciężył w pojedynku Toga. A nawet i w tym ostatnim wypadku Tika miała pewne swe
prawa. Jeżeli starający się nie znalazł w jej oczach łaski, mogła przyłączyć się do walki i
przyczynić się ze swej strony, by zniechęcić zalotnika, współudział taki mógłby okazać się
wielce pomocnym jej władcy i panu, gdyż Tika, chociaż zęby miała mniejsze niż jej
małżonek, umiała posługiwać się nimi z wybornym skutkiem.
Tika była zajęta nęcącym poszukiwaniem chrząszczy, była tą pracą całkowicie
zaabsorbowana, nie zdawała sobie sprawy z tego, jak daleko z Gazanem oddalili się od reszty
plemienia i nie miała się tak na baczności jak należało. Miesiące bezpieczeństwa pod opieką
wart, które za namową Tarzana plemię zaczęło wystawiać, uśpiły wszystkich w poczuciu
bezpieczeństwa na skutek błędnego przypuszczenia które stało się przyczyną zguby wielu
oświeconych społeczeństw w przeszłości i jeszcze wiele o zgubę przyprawi że ponieważ
nie doznali napaści w przeszłości, napaść nie spotka ich nigdy.
Tug, przekonawszy się, że w najbliższym sąsiedztwie była tylko ona ze swoim balu,
podkradł się bliżej. Tika odwrócona była ku niemu plecami, gdy się rzucił ku niej. W końcu
jednak i ona poczuła niebezpieczeństwo i odwróciła się w czas, zanim jej dosięgnął. Tug
[ Pobierz całość w formacie PDF ]