[ Pobierz całość w formacie PDF ]
podniósł głowę.
- Cześć, tato!
Na szyi Tate'a pulsowała żyłka.
- Doby więczór, synu. Witam, panno Lee.
- Co ciebie i Fran tutaj sprowadza? - Ton Lan
cet był niemal wrogi. - Nie miałem pojęcia, że lubisz
pizzÄ™.
- Jest wiele rzeczy, których o mnie nie wiesz.
Lance zacisnął usta. Marnie starała się nie patrzeć
na Tate'a. Wpatrywała się w kobietę, którą Lance
nazwał Fran. Wyraznie nudziła ją ta scena. Obróciła
się ku stolikowi obok i nawiązała rozmowę z siedzą
cymi przy nim ludzmi. PrzyglÄ…dajÄ…c siÄ™ figurze Fran,
Marnie pomyślała, że jest całkiem niezła.
- No cóż, bawcie się dobrze - powiedział Tate
gładko i bez zająknienia.
Marnie podniosła głowę. Była pewna, że Tate ma
na myśli coś wręcz przeciwnego.
- Dziękuję, tato - odparł Lance tonem pełnym
sarkazmu.
Nastąpiła niezręczna cisza. W tym krótkim momen
cie oczy Marnie i Tate'a spotkały się. Coś się między
nimi nawiązało, co nie miało nic wspólnego z Lan-
ce'em. Tate spuścił wzrok na pełne piersi Marnie.
Gwałtownie się zaczerwieniła. Podniósł głowę i posłał
jej zimny uśmiech.
- Do widzenia, panno Lee.
Zjawił się kelner z jedzeniem. Tate i Fran odeszli
od stolika. Marnie i Lance nalali sobie wina udajÄ…c,
że nic się nie stało. Zaśmiewali się z byle czego
i sprzeczali w sprawach bez znaczenia. Marnie starała
się jak mogła smakować każdy kęs znakomitej pizzy,
ale bez powodzenia. Wydawało jej się, że ciasto jest
z tektury. W końcu poddała się i odsunęła talerz.
Lance nie miał takich problemów. Jadł lasagne
z prawdziwą przyjemnością.
- Nie jesteś głodna? - spytał, odsuwając pusty talerz.
Marnie od niechcenia odgarnęła kosmyk włosów
z twarzy.
- Chyba nie.
- To mogę zjeść resztę twojej pizzy?
Uśmiechnęła się i skinęła głową.
- Wez sobie.
- Uważam, że byłoby grzechem marnować takie
dobre jedzenie.
Zmuszała się, by nie myśleć o tym, że Tate siedzi
po drugiej stronie sali i że może ją obserwować.
Skupiała całą uwagę na Lansie. A jednak nie mogła
pozbyć się irytującej świadomości obecności Tate'a.
Wyczuwała ją każdym nerwem.
- Mmm, ta pizza była wspaniała. - Lance z zado
woleniem pogładził się po brzuchu. - Nawet nie
wiesz, co straciłaś.
- Wiem - odparła cicho. - Po prostu nie byłam
głodna, to wszystko.
Lance pochylił się ku niej.
- Słuchaj, nie przejmuj się tak moim ojcem. Już ci
mówiłem, on nie jest wcale taki grozny.
Marnie nie wierzyła w to, ale nic nie powiedziała.
Popijali wino w przedłużającej się ciszy. Nagle
Lance odstawił kieliszek.
- Wyjdz za mnie, Marnie. Jutro.
Wpatrywała się w niego, nie wierząc własnym uszom.
- To by się udało - ciągnął dalej. - Kocham ciebie
wystarczajÄ…co za nas oboje.
- Och, Lance. Obiecałeś, że nie będziesz o tym
mówił.
Wzruszył ramionami.
- O.K. Więc nie dotrzymałem obietnicy. Ale,
cholera, tak bardzo ciÄ™ pragnÄ™.
- Dlatego, że mnie jeszcze nie miałeś - odparła
zupełnie szczerze.
Zaczerwienił się
- Starałem się o to jak mogłem, to pewne.
Marnie zdecydowała, iż musi mu w końcu wy
tłumaczyć, że ich małżeństwo nie wchodzi w rachubę.
- Parę dni temu twój ojciec przyszedł do biura.
Lance natychmiast zesztywniał.
- A gdzie ja wtedy byłem?
- U prawników.
- Dlaczego mi nic nie powiedziałaś?
- Bo on nie przyszedł do ciebie. Przyszedł zobaczyć
siÄ™ ze mnÄ….
Lance otworzył usta ze zdumienia.
- Z tobÄ…? Dlaczego?
- Powiedział mi, żebym zostawiła cię w spokoju.
- Nie mówisz tego poważnie?
- Mówię najzupełniej poważnie - warknęła.
Znów się zaczerwienił.
- Przepraszam.
- Mówiąc szczerze, próbował mnie przekupić.
- Co?!... Ten...
Marnie pochyliła się do przodu i ujęła jego dłoń.
- Nigdy nie miałam zamiaru stwarzać problemów.
On uważa, że to właśnie robię. - Przerwała i puściła
jego rękę. - Mimo wszystko jestem ciekawa, czy on
tylko mnie tak nie lubi, czy też zachowuje się tak
wobec wszystkich kobiet, które zbliżają się do ciebie.
- Cóż. Miałem trochę kłopotów z powodu kobiet
- szczerze przyznał Lance. - Ale nigdy żadnej nie
prosiłem, by za mnie wyszła.
Marnie się uśmiechnęła. Na chwilę z jej twarzy
zniknęło napięcie.
- Nie myśl, proszę, że tego nie doceniam. Doceniam.
Ale nie kocham ciÄ™, Lance. I nie sÄ…dzÄ™, byÅ› ty mnie
kochał. Uważam, że nie powinniśmy się spotykać
poza biurem. - Przerwała i uśmiechnęła się smutno.
- Nie mogę sobie pozwolić na utratę pracy.
- Czy ojciec ci groził? Czy o to chodzi?
Zażenowana wierciła się na krześle, nie mogąc
spojrzeć mu w oczy.
- Powiedzmy, że nie rozstaliśmy się w zgodzie.
I nie mówmy o tym więcej.
- Mam nadzieję, że powiedziałaś mu, gdzie może
się pocałować? Bo jeśli nie, to ja to zrobię.
- Nie, Lance - rzuciła ostro Marnie. - Jak dosyć,
to dosyć. On uważa, że to, co robi, jest słuszne. Nie
mam takiej pozycji, by móc się z nim kłócić. W końcu
zobacz, jak nam dobrze idzie z tym projektem.
Spuściła wzrok, ale patrzyła na Lance'a spod rzęs.
- Po prostu dajmy temu spokój - dodała.
Lance nie wyglądał na przekonanego.
- Dobrze, Marnie. Na razie wygrałaś. Ale nie
zamierzam się poddać. Pamiętaj o tym. I jeszcze
o jednym: potrafię ustawić ojca, bo on mnie potrzebuje.
Potrzebuje mnie do pracy, bo sam już nie chce tego
robić. Więc nie masz się czym martwić.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]