[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Zapewne nie jest wystarczająco męskie. Ale nie jesteś przystojny. Jesteś za bardzo kanciasty i
zbyt chmurny. Jesteś tylko piękny.
Doświadczonej kurtyzanie nie udałoby się bardziej go podniecić, nawet gdyby użyła
najbardziej rozwiązłych słów.
- Co ja teraz mogę mówić o tobie? - spytał. Podszedł do niej i w końcu jej dotknął. Ujął
jej twarz w obie ręce i wsunął palce w ciepły jedwab włosów. - Nie jesteś piękna, Jane. Musisz o
tym wiedzieć. Piękno jest efemeryczne. Mija z czasem. Ty będziesz śliczna i w wieku trzydziestu
lat, i pięćdziesięciu, i osiemdziesięciu. W wieku dwudziestu lat jesteś olśniewająca, zapierasz
dech w piersiach. I jesteś moja. - Pochylił głowę i zbliżył rozchylone usta do jej warg. Przesunął
po nich językiem, a potem odsunął się nieco.
- Tak, Jocelynie. - Zagryzła usta. - Teraz jestem twoja. Zgodnie z naszą umową.
- Do diabła z umową. - Roześmiał się cicho. - Chcę, Jane, żebyś mnie pragnęła. Powiedz,
że nie chodzi ci tylko o pieniądze, ani o dom, ani o zobowiązanie, jakie nałożył na ciebie ten
przeklęty świstek papieru. Powiedz, że mnie chcesz. Mnie, Jocelyna. Albo powiedz mi szczerze,
że nie chcesz, a odejdę, żebyś mogła w spokoju cieszyć się domem i pensją przez następne pięć
lat. Nie chcę z tobą dzielić łoża, jeśli mnie nie pragniesz.
Nigdy wcześniej mu na tym nie zależało. Wiedział, że nie jest mężczyzną budzącym
niechęć u kobiet, które zarabiają na życie swoim ciałem. I zawsze było dla niego kwestią dumy
sprawiać przyjemność, gdy sam jej doznawał. Ale nigdy nie przykładał wagi do tego, czy kobieta
pragnie jego samego, czy tylko bogatego, rozpustnego arystokraty, cieszącego się opinią
człowieka niebezpiecznego. Prawdę mówiąc, gdyby się nad tym zastanawiał, prawdopodobnie
stwierdziłby, że nie chce być na tyle blisko z żadną kobietą
Nigdy wcześniej nie był dla nikogo Jocelynem. Ani dla własnej rodziny, ani dla żadnej
kobiety Nawet dla swych najbliższych przyjaciół. Wolałby się raczej odwrócić, wyjść i nigdy tu
nie wrócić, niż pozwolić, by Jane leżała z nim w łóżku tylko dlatego, że czuła się do tego
zobowiązana. Zwiadomość tego wzbudziła w nim lekki niepokój.
- Ale ja ciebie pragnę - szepnęła.
Nie ulegało wątpliwości, że mówiła szczerze. Patrzyła mu prosto w oczy. I to była
prawda.
A potem pochyliła się i lekko przywarła do niego całym ciałem. Wtuliła głowę w jego
ramię. Był to gest całkowitej uległości.
Tym rozkoszniejszy, że tak nietypowy dla Jane. Znał ją na tyle dobrze, by wiedzieć, że
nie zrobiłaby tego tylko dlatego, że oczekiwano od niej poddania.
Poczuł się dziwnie wyróżniony, tak, jak jeszcze nigdy w całym swym dotychczasowym
życiu.
- Jane - powiedział, wtuliwszy twarz w jej jedwabiste włosy. - Jane, muszę się znalezć w
tobie. Wpuść mnie do środka.
- Dobrze. - Odchyliła głowę do tyłu i spojrzała mu w oczy. - Dobrze, Jocelynie. Ale
musisz mi pokazać, jak to się robi. Chyba nie wiem.
Och, to cała Jane. Mówiła swoim zwykłym, opanowanym głosem. Nagle zrozumiał, że w
ten sposób ukrywa zdenerwowanie.
- Z największą przyjemnością - powiedział i zaczął rozpinać guziki sukni.
14
Wcale nie była zdenerwowana.
Nie, była.
Denerwowała się, bo nie wiedziała, co powinna robić, a bała się wypaść niezręcznie.
Ale w żaden sposób to, co robiła, nie budziło w niej zgrozy. Inie odczuwała wstydu. Nie
okłamała go też. Pragnęła go. Rozpaczliwie pożądała. A on naprawdę był piękny - z tymi
twardymi muskułami, szerokimi ramionami i torsem, wąski w pasie, z długimi nogami. Biło od
niego ciepło i piżmowy zapach wody toaletowej.
Był Jocelynem i ona pierwsza zwróciła się do niego po imieniu. Wiedziała, jak ważne jest
dla każdego imię. Tylko jej rodzice mówili na nią Jane. To było jej drugie, ale właśnie
prawdziwe imię, zawierało w sobie całą jej prawdziwą naturę. Rodzice, a teraz Jocelyn.
Próbowała go powstrzymać od nazywania jej Jane, ale on i tak to robił.
I w jakiś niewytłumaczalny sposób narodziła się między nimi intymna więz, zanim
nastąpiło zbliżenie fizyczne, do którego za chwilę miało dojść. Rozbierał ją. Nie czuła się
skrępowana własną nagością. Patrzyła na siebie jego ciemnymi oczami i wiedziała, że jest piękna
i pożądana.
Jej spojrzenie mówiło to samo o nim.
- Jane. - Lekko objął ją w pasie i przyciągnął do siebie. Wolno zaczerpnęła powietrza, gdy
poczuła na swych piersiach jego nagi tors. - Jesteśmy gotowi. Połóż się.
Na chwilę w zetknięciu z zimną pościelą zaparło jej dech. Zmieniła kolorystykę pokoju,
ale zostawiła ten sam rodzaj tkanin. Przypuszczała, że atłas to właściwe tło dla tego, co miało się
dziać w łóżku.
Przyglądała mu się, gdy kończył się rozbierać. Nie odwrócił się tyłem, a ona nie spuściła
wzroku. Wkrótce jego ciało stanie się dla niej tak znajome, jak jej własne. Dlaczego ma się
wstydzić i udawać fałszywą skromność?
Dość dobrze widziała, jaka zaszła w nim zmiana. W końcu całe dotychczasowe życie
spędziła na wsi. Ale i tak była wstrząśnięta. Z pewnością się w niej nie zmieści.
Uśmiechał się tym swoim półuśmiechem, i opadł na łóżko, podparty na łokciu, by móc na
nią spojrzeć.
- Przyzwyczaisz się zarówno do jego widoku, jak i dotyku, Jane - powiedział. - Jeszcze
nigdy nie robiłem tego z dziewicą. Podejrzewam, że za pierwszym razem nie obejdzie się bez
bólu i krwi, ale obiecuję ci też rozkosz. I nie zrobię nic, dopóki nie będziesz gotowa. Moim
zadaniem będzie przygotowanie cię na przyjęcie mnie w tobie. Czy wiesz coś o pieszczotach
wstępnych?
Pokręciła głową.
- Nigdy o czymś takim nie słyszałam.
- To jest dokładnie to, na co wskazuje nazwa. - Wciąż patrzył na nią śmiejącymi się
oczami. - Będziemy się bawić, Jane, tak długo, jak będzie trzeba, nim wejdę w ciebie i sprawię,
byśmy oboje osiągnęli zaspokojenie. Przypuszczam, że niewiele wiesz, jeśli w ogóle cokolwiek,
[ Pobierz całość w formacie PDF ]