[ Pobierz całość w formacie PDF ]
piec ma ogromny talent .
Marian Nowicki, właściciel Zawady, był to starzejący się kawaler, zasie-
działy na wsi, zapracowany na małym i mało intratnym kawałku, trochę
egoista, a zresztą człowiek niezły i niegłupi. Dla bratowej, o której mawiał:
Zacna, ale egzaltowana kobieta żywił w głębi duszy nadzwyczajny, lubo
trochę bezwiedny szacunek, a o jej ciężkim życiu i o niej samej myślał zaw-
sze z pewnym rozczuleniem. Byłby się może z nią po śmierci brata nawet
ożenił, gdyby nie to, że już był zbyt ociężały i bał się ciężaru nad siły, zmiany
87
życia, a nawet i tych zabiegów, które są konieczne przed małżeństwem.
Rzadko też bywał w Warszawie, trochę z powodu kosztów, a trochę z obawy,
aby mu postać bratowej, mająca jeszcze mimo siwiejących włosów jakiś pa-
nieński urok, nie napędzała niepraktycznych myśli do głowy. Kochał jed-
nakże szczerze małą Julkę. Dla chłopców, których zwał basałykami, był dość
obojętny.
Po przeczytaniu listu naprzód skrzywił się, potem zatroskał, a w końcu
wzruszył i począł chodzić po pokoju namyślając się, czy przystać na przy-
jazd chłopaków, czy też po wyszukaniu przyzwoitych pozorów odmówić.
Nie odpowiedział jednak tego samego dnia, gdyż odwołano go do furmanek,
którymi wyprawiał drzewo do pobliskiej fabryki giętych mebli. Następny
dzień zeszedł mu także na rozważaniu sprawy i namyśle i dopiero trzeciego
odpisał, co następuje:
Kochana Bratowo! Niech Feliś i Gabriel przyjeżdżają. W przyszły czwartek
konie będą na stacji. Co do procentu, o którym Bratowa pisze, to przecie ja
tu za mieszkanie nie płacę, więc i wynajmować go nie mogę a za wikt
chłopców także nie wezmę, bo Zawada to nie restauracja. W domu jest dość
miejsca, a co sam jadam, tym się z nimi podzielę. Nie miałbym też sumienia,
gdybym się w taki sposób z Kochaną Bratową liczył. Prawda, że o gotówkę
trudno, ale w najgorszym razie to się z wiktuałów coś niecoś przy okazji po-
deśle. Miło mi będzie chłopców na najcięższe czasy przygarnąć, a jeszcze
milej Kochanej Bratowej wygodzić.
W zimie przy gospodarstwie roboty nie ma prawie żadnej, a w okolicy
przepytam, ale też wątpię, bo teraz już i tu pokazują się jakieś zakazane fi-
gury, które ludzi bałamucą i o strajkach im gadają. Wieczory obecnie długie,
więc niech chłopcy wezmą książki i sami się uczą, ażeby jak przyjdzie co do
czego, mogli pozdawać egzaminy. Pomyślę i o tym, żeby im oczy na różne
rzeczy otworzyć, ale to sobie wymawiam, żeby ani mnie, ani ludziom głowy
nie zawracali, bo na wsi mamy co innego do roboty. Niech Kochana Bratowa
będzie spokojna, że znajdą tu opiekę i serce, a co do zdrowia, to dom jest su-
chy i ciepły. O strachach też nieprawda, bo straszy nie w domu, ale jakoby w
lesie, a i to tak tylko ludzie bają. Zresztą takie liberały w strachy nie powin-
ny wierzyć. Zniegi u nas duże i sanna dobra, ale że spadły na nie zamarz-
niętą ziemię, jest obawa, aby oziminy nie wyprzały. Daj Boże wczesną wio-
snę, to i Bratową z Juleczką zaproszę do Zawady, tymczasem całuję ręce Ko-
chanej Bratowej, a moją małą gospodynię ściskam serdecznie.
Przywiązany
Marian Nowicki.
Następnego dnia po tej odpowiedzi Felicjan i Gabriel znalezli się na kolei,
którą jechało się do Zawady. Godzina była pózna, gdyż pociąg wychodził
niewiele przed północą. Na sali panował jednak duży natłok, a wagon trzeciej
klasy, do którego dostali się chłopcy, zapchany był podróżnymi, po najwięk-
szej części %7łydami. Obaj Nowiccy wybierali się w drogę z największą niechę-
cią, która odbijała się wyraznie w ich zmęczonych twarzach. Woleliby byli sto
razy pozostać w Warszawie, aby w dalszym ciągu naradzać się i działać. Ale
zrozumieli, że była to konieczność, którą stwierdzał w okrutny sposób widok
wychudzonej i stroskanej twarzy matki. Przy tym, gdy od kilku dni jakieś
88
dziwne i plugawe figury jęły chodzić za nimi po mieście i przechadzać się pod
ich mieszkaniem, matka poczęła tak rozpaczliwie nalegać na ten wyjazd, że
nie było możności zwlekać dłużej.
Ale właśnie ten zbieg biedy domowej z niebezpieczeństwem z zewnątrz i
ten przymus, któremu trzeba się było biernie poddać, były dla ich hardych
dusz czymś jakby upokarzającym. Towarzystwo, w którym jechali, nie raziło
ich w teorii bynajmniej, czuli jednakże, że między ich własną wewnętrzną eg-
zaltacją a tym napełniającym wagon ohydnym szwargotem, którego treścią
mogły być tylko zyski pieniężne, leży przepaść. Odrapane i brudne wnętrze
wagonu, mdłe światło okopconych olejnych lamp i duszna atmosfera napeł-
niały ich na wpół świadomym, ale gnębiącym poczuciem lichoty życia. Z tych
wszystkich powodów noc zapowiadała im się męcząca i nieznośna. W tłoku,
hałasie i zaduchu nie mogło być mowy o śnie. Poczęli więc rozmawiać o tym,
co będą przez pół roku robili w Zawadzie, a w rozmowie tej gorycz splatała
się z ironią. Stryj oto wymówił sobie, aby nie zawracali głowy ani jemu, ani
ludziom, a jednak sam nie omieszka na pewno rozwieszać przed nimi roz-
maitych spłowiałych chorągwi i jałowych ideałów. Na tę myśl rodził się w
nich bunt niepohamowany i tym dokuczliwszy, że zarazem podobny jakby do
wyrzutów sumienia, albowiem pamiętali, że takie same chorągwie rozwie-
szała ze łzami w oczach przed nimi ich matka. %7łe zaś kochali ją ogromnie,
więc zdawało im się, że buntując się słusznie, buntują się jednakże przeciw
tym łzom. I to była nowa, niewypowiedziana gorycz. A oprócz tego tylko ich
mózgi pod wichrem nowych doktryn odjęły się dawnym ideałom, ale gdzieś
tam w głębi i na dnie serca była ukryta, jak owad w kokonie, mimowolna dla
tych ideałów cześć i jakaś wobec nich utajona trwoga, podobna do trwogi,
jakiej ludzie doznają wobec zaświatowych duchów albo świętokradcy nocą w
kościele. I od tego nie mogli się uwolnić. Nie czuli się też wcale szczęśliwi.
Zdawało im się, że w głowach ich pali się światło jasne i jedynie prawdziwe,
ale że nie promieniuje, nie rozświeca im życia i że chodzą jakby w zmierzchu.
Widywali wszakże kolegów z takimi samymi latarkami w głowach, ale były to
po części tępaki prawdziwe gramofony, w które nagadano radykalnych fra-
zesów a po części charaktery niezmiernie liche. Wprawdzie i w nich obu te
stany duszy były tak zamącone i niewyrazne, że nie umieli się nawet wzajem
o nich rozmówić odczuwali wszelako coś jakby wielki niepokój, który nie
opuszczał ich ani na chwilę, a obecnie towarzyszył im w drodze do Zawady.
Noc wlokła się: godzina płynęła za godziną, przynosząc coraz większe
utrudzenia. Pogrążone w półmroku, w półświetle postacie ludzkie zaczęły się
kiwać. Wrzaskliwy z początku szwargot cichł i ustawał. Zrywał się tylko
znów na chwilę wówczas, gdy przez zapocone okna błysnęły latarnie stacyjne
i gdy jedni podróżni wychodzili z wagonów, drudzy, poprzedzani falą zimnego
powietrza, wchodzili i zajmowali miejsca. Te fale trzezwiły chłopców, którzy
nie mogli wprawdzie spać, ale których zmysły pod wpływem znużenia i jed-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]