[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Nad jeziorem kręciło się już kilka par. Ktoś kłócił się z lordem Pettigrew.
- Zgubiliśmy ją po drodze, nie może pan nas za to karać!
- Ilu służących było przy labiryncie?
- Dwóch.
- Nieprawda, trzech.
Zirytowana para odeszła od Pettigrew, burcząc coś pod nosem.
- Och, Angelford i Esmeralda. Macie przy sobie wskazówki?
Para zeskoczyła na ziemię i zostawiła konie w grupie innych wierzchowców,
skubiących nieopodal trawę. Pettigrew nie uprzedzał wcześniej, że trzeba zachować
wszystkie kartki, ale Calliope na wszelki wypadek miała je przy sobie.
Oddała plik gospodarzowi, który obejrzał dokładnie instrukcje, po czym oznajmił:
- Wygraliście! Kilka innych drużyn próbowało przekonać mnie, że ukończyło grę, ale
oni nie spełnili wszystkich warunków. - Pettigrew rzucił karcące spojrzenie w
kierunku niezadowolonych par. - Przyjmijcie moje gratulacje - zwrócił się znów do
Esmeraldy i Angelforda. -Oto wasza nagroda. - Podał im dwa pudełka. - O, wygląda
na to, że zdobywcy drugiego i trzeciego miejsca już tu są. Pozwolicie, że i im wręczę
wygrane.
Calliope otworzyła pierwsze pudełeczko i na jej twarzy pojawił się wyraz zachwytu.
James zajrzał jej przez ramię i zobaczył rubinowy naszyjnik. Calliope otworzyła
drugą paczkę, w której znalazła kolczyki do kompletu.
- Co... jak...? - wykrztusiła z trudem. James spojrzał na nią zdziwiony.
- Kurtyzany nie zaskoczyłyby te błyskotki, moja droga.
Calliope natychmiast zamknęła pudełka.
- Tak, to ładne świecidełka - powiedziała wyniośle. James uśmiechnął się do niej, co
skwitowała niezadowoloną miną.
Powoli nad jezioro docierali pozostali uczestnicy zabawy, chętnie racząc się
kanapkami i winem dostarczonym przez służących.
Do Jamesa i Esmeraldy podszedł Roth.
- Słyszałem, że wygraliście - przywitał ich.
- Spodziewałem się jakiejś rywalizacji z twojej strony, a nawet raz nie spotkaliśmy
się po drodze.
Roth spokojnie przyjął tę uwagę.
- Lady Willoughby i ja nie odchodziliśmy od jeziora. Postanowiliśmy zrezygnować z
zabawy.
Calliope pociągnęła Jamesa za płaszcz.
- Chciałabym wrócić do rezydencji. Nogi bolą mnie, jakbym cały dzień zjeżdżała po
poręczy.
James i Roth uśmiechnęli się.
- Pojadę z wami - postanowił Roth.
Przy koniach kręciło się kilka osób. Jakiś mężczyzna chciał pogłaskać Apolla po
grzywie, ale ogier potrząsnął zdenerwowany głową. James musiał go uspokoić.
Calliope wzięła do ręki uzdę Damsel i podeszła do Angelforda, żeby pomógł jej
wsiąść. Podniósł ją i usadził na siodle. Klacz niespokojnie dreptała w miejscu.
Calliope pochyliła się, żeby ją pogłaskać i wtedy Damsel rzuciła się do przodu jak
oszalała. James sięgnął po uzdę, ale nie zdążył jej pochwycić. Klacz popędziła na
oślep z Calliope kurczowo uczepioną jej grzywy. James jednym susem wskoczył na
Apolla i puścił się w pogoń. Roth podążył za nim. Damsel wbiegła między drzewa,
wierzgając wściekle. Zwolniła na chwilę i James prawie się z nią zrównał, ale w
ostatniej chwili gwałtowny spazm konia zrzucił Calliope na ziemię. Damsel
odrzuciła głowę do tyłu i pogalopowała w głąb lasu.
James zeskoczył z konia i podbiegł do leżącej bez ruchu Calliope. Strach paraliżował
mu ruchy, bo w ten sposób stracił już kilku przyjaciół. Dotknął delikatnie jej głowy.
Calliope jęknęła i James odetchnął z ulgą.
- Przyprowadzę konia - powiedział Roth i pojechał po Damsel.
Calliope otworzyła oczy i zmarszczyła brwi.
- Co się stało? - spytał James.
- Nie był to popis jazdy konnej.
- Czy jest pani ranna?
- Dlaczego Damsel tak zareagowała? Myślałam, że mnie lubi.
Calliope sprawiała wrażenie, że bardziej boli ją zdrada konia niż siniaki, których
musiała się nabawić podczas lądowania na ziemi. Usiadła i skrzywiła się.
- Chyba muszę chwilę odpocząć, jeśli nie ma pan nic przeciwko temu.
- Może pani wstać?
Calliope przytaknęła. James pomógł jej się podnieść.
- Mogę chodzić, jestem tylko trochę obolała. I znacznie mniej pewna siebie.
James pozwolił jej przejść samej kilka kroków, żeby przekonać się, czy nie połamała
sobie kości, po czym ostrożnie posadził ją na Apolla. Wrócił Roth.
- Sprawdz siodło - oznajmił ponuro.
James nawet nie musiał zdejmować uprzęży. Spod siodła ciekły strużki krwi. Ktoś
wsunął pod nie gwozdziki, które zraniły zwierzę. James zatrząsł się ze złości.
Calliope mogła zginąć.
- Ktoś mógł to zrobić nad jeziorem. Tylko po co? -spytał Roth.
- O czym rozmawiacie? - chciała wiedzieć Calliope. Roth przeniósł wzrok z Jamesa
na jego towarzyszkę.
Angelford żałował, że nie wie, o czym myśli przyjaciel.
- Dobrze, nie zdradzajcie mi swoich sekretów, ale czy moglibyśmy już wracać? -
spytała słabym głosem.
James usadowił się za nią na siodle i opiekuńczo objął ją ramionami. Obolała
Calliope oparła się o niego.
Spomiędzy drzew wypadł Pettigrew i kilku gości. Gwałtownie zatrzymywali konie,
żeby nie wpaść na Angelforda i Rotha.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]