[ Pobierz całość w formacie PDF ]
rysowała się w czarnych barwach. Natomiast je\eli trafiliśmy na część rafy przed du\ą i
prawdopodobnie zamieszkaną wyspą, to mogliśmy jeszcze wyjść z tego cało.
Myślałem te\ o kapitanie Flecku. Myślałem o tym, ile bym dał za to, by móc go jeszcze
kiedyś spotkać, i o tym, co by się wówczas działo. Zastanawiałem się, dlaczego zrobił to, co
zrobił, i kto kryje się za porwaniem nas i próbą morderstwa. Jedno wydawało się pewne - \e
zaginieni naukowcy oraz ich \ony raczej się nie odnajdą. Uznano mnie za osobę zbędną, a
więc straciłem szansę odkrycia, gdzie są i co się z nimi stało. Inna sprawa, \e o nich akurat
najmniej się wtedy martwiłem, nad wszystkim dominowała chęć ponownego spotkania się z
Fleckiem. Dziwny gość. Twardy, gruboskórny, bezwzględny, a jednak dałbym głowę, \e
wcale nie jest taki zły. Choć prawdę mówiąc, nic o nim nie wiedziałem. Pewny byłem tylko
tego, \e poznałem wreszcie przyczynę, dla której chciał nas zlikwidować dopiero o dziewiątej
- wiedział, \e szkuner mija rafę i \e gdyby nas utopili o siódmej, to jeszcze przed świtem fale
mogłyby nas wyrzucić na brzeg. Gdyby nas znaleziono, zidentyfikowano i trafiono naszym
śladem do hotelu Grand Pacific", musiałby się gęsto tłumaczyć.
Marie Hopeman jawiła się w moich myślach nie jako dziewczyna, lecz jako problem. Jej
przeczucia same w sobie o niczym jeszcze nie świadczyły, były natomiast niewątpliwym
symptomem choroby. Fizycznej, nie psychicznej. Skutki fatalnego lotu z Anglii do Suva, noc
na statku i wszystko, co działo się potem, w połączeniu z wyczerpaniem psychicznym oraz
brakiem snu i jedzenia, osłabiły odporność jej organizmu, który stał się podatny na wszelkie
choróbska. W grę wchodziła malaria, przeziębienie albo zwykła, staromodna grypa.
Niewątpliwie przeszła niemało, odkąd wylecieliśmy z Londynu. Wolałem nie myśleć o tym,
co się stanie, gdyby musiała spędzić na tej odkrytej wysepce najbli\sze dwadzieścia cztery
godziny. Albo choćby dwanaście.
Od nieustannego wypatrywania oczu w ciemność miałem ju\ lekkie halucynacje. Zdawało
mi się, \e w oddali dostrzegam zamazane przez deszcz, ruchome światełka. Nie wró\yło to
nic dobrego. Gdy jednak wyobraznia podpowiedziała mi, \e słyszę głosy, stanowczo
zamknąłem oczy, próbując zmusić się do snu. Zasnąć na kanistrze, pod osłoną mokrego koca,
to nie lada wyczyn, lecz w końcu udała mi się ta sztuka, mniej więcej godzinę przed
brzaskiem.
Obudziłem się czując, jak słońce pali mi plecy. Obudziłem się słysząc głosy, prawdziwe
głosy tym razem. Obudziłem się, by ujrzeć najpiękniejszy widok w moim \yciu.
Marie ocknęła się w chwili, gdy odrzucałem koc z głowy, i starła sen z oczu. Przed nami
roztaczał się świetlisty, przepiękny, oślepiający świat: spokojna, słoneczna sceneria, na widok
której długa noc poszła w niepamięć, zmieniła się
w senny koszmar, jaki nigdy więcej się nie powtórzy.
Otaczał nas pierścień koralowych raf i wysepek, przyciągających wzrok najbardziej
zwariowanymi odcieniami zieleni, \ółci, fioletu, brązu i bieli. Tworzyły one dwa olbrzymie
rogi, niemal zamykające wielką lagunę o barwie lśniącej akwamaryny. Za nią znajdowała się
przedziwnie ukształtowana wyspa. Wyglądała tak, jak gdyby jakiś gigant przerąbał pośrodku
kolosalny kapelusz i jedną połówkę wyrzucił. Od północy, gdzie była najwy\sza, kończyła się
wpadającym do morza pionowym urwiskiem. Od wschodu i południa - a przypuszczalnie
tak\e od zachodu - opadała stromym stokiem. Szerokie rondo kapelusza" tworzyła płaska
równina, zakończona oślepiającą piaszczystą pla\ą. Nawet o tak wczesnej porze i z odległości
trzech mil piasek raził w oczy. Sama góra, w promieniach słońca sinofioletowa, była
kompletnie łysa, pozbawiona jakiejkolwiek roślinności. Równinę porastały skąpe zarośla i
trawa, nad samym brzegiem zaś tu i ówdzie rosły palmy.
Niewiele czasu poświęciłem tej scenerii. Chętnie zająłbym się podziwianiem piękna natury,
ale nie po zimnej, deszczowej nocy spędzonej na odsłoniętej rafie. Chwilowo du\o bardziej
interesowało mnie czółno z bocznym pływakiem, które jak strzała mknęło ku nam przez
zielone, gładkie jak lustro wody laguny.
Siedzieli w nim dwaj mę\czyzni - potę\nie zbudowani osiłkowie o czarnych kędzierzawych
włosach. Gdybym na własne oczy nie widział, jak przebierają pagajami, chyba bym nie
uwierzył. Machali nimi tak szybko, w tak zgranym rytmie, \e pryskająca spod wioseł woda
tworzyła w promieniach słońca opalizującą mgiełkę. Mniej więcej dwadzieścia jardów od
rafy zanurzyli pagaje głębiej, wyhamowali czółno i zatoczywszy łuk, zatrzymali się niecałe
dziesięć stóp od nas. Jeden z nich wskoczył do głębokiej po pas wody, przebrnął kilka kroków
i zwinnie wspiął się na rafę. Był bosy, ale nie zauwa\yłem, \eby ostra skała wywarła na nim
jakiekolwiek wra\enie. Jego twarz wyra\ała komiczną mieszaninę zaskoczenia i dobrego
humoru - zaskoczenia na widok dwojga białych ludzi siedzących skoro świt na rafie, a
dobrego humoru dlatego, \e świat jest i zawsze będzie cudowny. Nieczęsto spotyka się takie
oblicze, lecz jeśli ju\ się je ujrzy, od razu zdradza ono przede wszystkim jedno - pogodę
ducha. Mę\czyzna błysnął do nas białymi zębami i powiedział coś, z czego nie zrozumiałem
ani słowa.
Nie nale\ał do tych, którzy bezproduktywnie tracą czas. Widząc, \e nic nie pojmuję, zerknął
na Marie, mlasnął z dezaprobatą na widok jej bladej twarzy, nienaturalnych wypieków i
podkrą\onych oczu, po czym znów się uśmiechnął, kiwnął głową, jak gdyby na powitanie, i
zaniósł dziewczynę do łodzi. Ja ruszyłem za nim o własnych siłach, ciągnąc za sobą dwa
kanistry.
Czółno miało wprawdzie maszt, lecz wiatr jeszcze się nie zerwał, tote\ musieliśmy
wiosłować. A raczej to obaj ciemnoskórzy wiosłowali. Ja się do tego nie wtrącałem.
Machając pagajem w tym tempie, po pięciu minutach dostałbym zadyszki, a po dziesięciu
nadawałbym się do szpitala. Za to ci dwaj wzbudziliby sensację na dorocznych regatach w
Henley. Wywijali wiosłami bez wytchnienia przez okrągłe dwadzieścia minut, bo tyle trwało
przepłynięcie laguny. Młócili wodę, jak gdyby gonił ich potwór z Loch Ness. A przy tym
wszystkim znajdowali jeszcze czas na pogaduszki, przerywane wybuchami śmiechu. Je\eli
[ Pobierz całość w formacie PDF ]