[ Pobierz całość w formacie PDF ]
obrońców Przełęczy Zenicy. Potężna ściana białej wody o wysokości dwudziestu pięciu
metrów, gnająca pod przemożnym ciśnieniem milionów jej ton i pchająca przed sobą
olbrzymi taran z głazów i drzew, wytrysła z wylotów wąwozu.
Na szczęście dla większości żołnierzy z pancernych oddziałów Zimmermanna
uświadomienie sobie przez nich nadchodzącej śmierci i samą śmierć dzieliły zaledwie
sekundy. Most na Neretvie i wszystkie pojazdy na nim, w tym wóz sztabowy generała
Zimmermanna, zostały zmiecione i zniszczone w jednej chwili. Olbrzymi rwący potop zalał
oba brzegi rzeki na głębokości sześciu metrów, zagarniając i pochłaniając po drodze czołgi,
działa, pojazdy pancerne, tysiące żołnierzy i wszystko, na co natrafił; nim się wreszcie
uspokoił, na brzegach Neretvy nie ocalało choćby jedno zdzbło trawy. Setce, może dwóm
setkom żołnierzy oddziałów szturmowych po obu stronach rzeki udało się w panice wspiąć
wyżej i na krótką chwilę ocalić życie, gdyż zostało im go niewiele, ale dziewięćdziesiąt pięć
procent dywizji Zimmermanna spotkała zatrważająco nagła, całkowita przerażająca zagłada.
W najwyżej sześćdziesiąt sekund było po wszystkim. Niemieckie oddziały pancerne zostały
doszczętnie zniszczone. Ale potężna ściana wody nadal wylewała się kipiąc z wylotu
wąwozu.
* * *
- Dałby Bóg, żebym więcej czegoś takiego w życiu nie oglądał. - Generał Vukalović
opuścił lornetkę i obrócił się do pułkownika Janzego z miną bynajmniej nie zadowoloną czy
rozradowaną, a będącą mieszaniną pełnego zgrozy zdumienia i głębokiego współczucia. - To
nieludzka śmierć, nawet jeśli spotyka wrogów. - Po kilku chwilach milczenia drgnął. - Na
tym brzegu uratowały się ze dwie setki żołnierzy - rzekł. - Zajmiesz się nimi?
- Zajmę - odparł posępnie Janzy. - To noc na branie do niewoli, nie na zabijanie, bo
walki nie będzie. No i dobrze, generale. Po raz pierwszy w życiu nie palę się do niej.
- W takim razie zostawiam cię. - Vukalović klepnął Janzego w ramię i uśmiechnął się,
a był to bardzo zmęczony uśmiech. - Mam spotkanie przy zaporze... a raczej przy tym, co z
niej zostało.
- Z niejakim kapitanem Mallorym?
- Z kapitanem Mallorym. Odlatujemy dziś do Włoch. Wiesz, chyba pomyliliśmy się w
ocenie tego człowieka.
- Ja nigdy w niego nie wątpiłem - odparł z przekonaniem Janzy.
Vukalović uśmiechnął się i odszedł.
* * *
Kapitan Neufeld, z głową owiniętą zakrwawionym bandażem i podtrzymywany przez
dwóch żołnierzy, stał chwiejnie na szczycie żlebu zbiegającego do brodu na Neretvie i z
twarzą stężałą w wyrazie osłupiałego przerażenia i niemal kompletnej niewiary wpatrywał się
w dół tam, gdzie kiedyś był przełom rzeki - w białawy kotłujący się wir, którego kipiącą
powierzchnię dzieliło od miejsca, gdzie stał, najwyżej sześć metrów. Bardzo, bardzo wolno z
nieopisanym znużeniem, ostatecznie godząc się z klęską, potrząsnął głową, a potem zwrócił
się do żołnierza po lewej ręce, z wyglądu tak oszołomionego, jak on sam.
- Wez dwa najlepsze kuce - powiedział. - Jedz do najbliższego dowództwa
Wehrmachtu na północ od Przełęczy Zenicy. Powiedz im, że dwie pancerne dywizje generała
Zimmermanna zostały zniszczone - wprawdzie nie wiem tego na pewno, ale tak się
niewątpliwie stało. Powiedz im, że dolina Neretvy to dolina śmierci i że nie pozostał nikt do
jej obrony. Powiedz im, że alianci mogą tu zrzucić swoje dywizje spadochronowe i nikt do
nich nawet nie strzeli. Powiedz im, żeby natychmiast zawiadomili Berlin. Zrozumiałeś,
Lindemann?
- Zrozumiałem, panie kapitanie.
Z miny żołnierza Neufeld wyczytał, że Lindemann zrozumiał bardzo mało z tego, co
mu powiedział. Czuł się jednak bezgranicznie zmęczony i nie miał chęci powtarzać poleceń.
Lindemann wsiadł na kuca, chwycił wodze drugiego i popędził wzdłuż toru kolejowego.
- Nie ma aż takiego pośpiechu, chłopcze - mruknął prawie do siebie Neufeld.
- Słucham, panie kapitanie? - spytał drugi żołnierz, patrząc na niego dziwnym
wzrokiem.
- Już za pózno - powiedział Neufeld.
* * *
Mallory popatrzył w dół na wciąż kotłującą się wodę w wąwozie, obrócił się i spojrzał
na zalew, którego poziom opadł już co najmniej o piętnaście metrów, a potem odwrócił się,
żeby przyjrzeć się swoim podwładnym i dziewczynie za swoimi plecami. Był niewymownie
zmęczony.
Poobijany, potłuczony i krwawiący Andrea, z prowizorycznie zabandażowanym
ramieniem, składał po raz kolejny dowody swoich nadzwyczajnych zdolności do
regenerowania sił - patrząc na niego nikt by się nie domyślił, że zaledwie przed dziesięcioma
minutami balansował na granicy kompletnego wyczerpania. Tulił w ramionach Marię, która
również przychodziła do siebie, ale bardzo, bardzo wolno. Miller skończył opatrywać ranę
głowy siedzącemu w tej chwili Petarowi, który mimo zranionej głowy i ręki miał duże szanse
przeżycia, podszedł do Grovesa i pochylił się nad nim. Po kilku chwilach wyprostował się i
wpatrzył w leżącego młodego sierżanta.
- Nie żyje? - spytał Mallory.
- Nie żyje.
- Nie żyje. - Andrea uśmiechnął się, przepełniony smutkiem. - Nie żyje... a ja i ty
żyjemy. Dlatego, że ten młody chłopak zginął.
- Był spisany na straty - wtrącił Miller.
- I młody Reynolds. - Andrea był nieopisanie zmęczony. - On też był spisany na
straty. Co to powiedziałeś mu wczoraj po południu, Keith? %7łe być może nie będzie już więcej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]