[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dokładniej. Próbowałem coś wykrztusić, ale głos zamarł mi w gardle.
Trzeba coś z tym zrobić. Zebrać dowody, nim porwie je wiatr.
Wokół dulki zaplątało się kilka pasemek długich blond włosów.
Włosy były grube i sztywne. Jak z wielkiej blond peruki.
Rozdział 14
KIEDY PRZYJECHAAEM Z UTTLEYEM DO DOMU FULTONÓW, byÅ‚o tam już dwóch policjantów,
funkcjonariuszy z Soo, nie znałem ich. Stali w kuchni i ich miny zdradzały, że woleliby być
zupełnie gdzie indziej. Jeden z nich zmierzył nas wzrokiem i zapytał:
- Który z panów to McKnight?
- To ja - powiedziałem.
- Szef Maven chce, żeby się pan nigdzie stąd nie ruszał, póki on nie przyjedzie.
- Mam go w dupie - odparłem. Byłem zmęczony, twarz szczypała mnie od zimnego
wiatru. Ale nie obchodziło mnie, jak się czuję ani co mi zrobi Maven, kiedy mnie znajdzie. W
tej chwili nie miało to najmniejszego znaczenia.
- Gdzie są panie Fulton? - zapytał Uttley. Poza policjantami w domu nie było żywej
duszy. O blat w kuchni stała oparta szczotka, a obok niej leżała kupka rozbitego szkła.
- Pani Fulton jest w swojej sypialni - oznajmił policjant. - To znaczy starsza pani.
MÅ‚odsza jest na dworze.
- Na dworze? - zdziwił się Uttley. - Co też pan opowiada?
Policjant zerknÄ…Å‚ na swojego partnera.
- Panie Fulton trochę się posprzeczały, kiedy... no wiecie, kiedy dowiedziały się o
panu Fultonie.
- Dokąd poszła? - dociekał Uttley. - Tak po prostu pozwoliliście jej wyjść na taką
pogodę? - Wyjrzał przez wielkie okno z widokiem na jezioro. Deszcz walił o szybę.
- Nie chciała nas słuchać - bronił się policjant. - Nie mogliśmy nic zrobić. A w ogóle,
jak pan się nazywa? - Poprawił pas i spróbował typowej policyjnej zagrywki. Akurat tego
nam było trzeba.
- Pan nazywa się Lane Uttley - wtrąciłem się. - Jest prawnikiem tej rodziny. I to on
odbierze wam odznaki, jeśli natychmiast nie poszukacie pani Fulton.
- Nie podoba mi siÄ™ ten ton, panie McKnight.
- Jak kopnę cię w dupę, to też ci się nie spodoba. Ta kobieta właśnie się dowiedziała,
że jej mąż nie żyje, a wy pozwoliliście jej wybiec na marznący deszcz. Włożyła w ogóle jakiś
płaszcz?
Policjant patrzył na mnie bez słowa.
- No dalej, zbieraj się, bo jak nie, to przysięgam na Boga, że obiję ci mordę tak, że
rodzona matka ciÄ™ nie pozna - warknÄ…Å‚em.
- Alex, daj spokój. - Uttley stanął między mną a policjantem.
- Szef już tu jedzie. Niech pan z nim pogada.
- Chodzmy do matki Edwina - powiedział Uttley i wyprowadził mnie z kuchni. Kiedy
zamknęły się za nami drzwi, policjanci wyszli na dwór.
Przeszliśmy przez dom do skrzydła dla gości i stanęliśmy przed sypialnią pani Fulton.
Słuchaliśmy, jak cicho szlocha. Uttley zapukał.
- Pani Fulton? To my, Lane i Alex.
Długa cisza. W końcu drzwi się otworzyły. Pani Fulton wyglądała o dziesięć lat
starzej.
- Czego chcecie? - zapytała szorstko.
- Pani Fulton - odezwał się Uttley. - Nie wiem, co powiedzieć. Bardzo mi przykro.
Spojrzała na mnie.
- A ty? Tobie też jest przykro?
- Pani Fulton... - zaczÄ…Å‚em.
Otwartą dłonią uderzyła mnie w twarz. Nawet nie próbowałem jej powstrzymać.
- Miałeś go chronić - powiedziała. - Do tego się zobowiązałeś.
Milczałem.
- Nienawidzę cię - głos jej się łamał. - Nienawidzę tego domu. Zawsze go
nienawidziłam. Jest zimny, ciemny, w okolicy pełno włóczęgów i Indian, i... O Boże, Edwin.
Proszę. To nie może być prawda.
Uttley objął ją ramieniem. Zostawiłem ich w korytarzu.
Stanąłem przy oknie. Deszcz przeszedł w mżawkę. Ale wiatr wciąż wył potępieńczo i
mierzwił powierzchnię jeziora. Widziałem, jak fale rozbijają się o skalisty brzeg. W taki dzień
właściwie to już nie było jezioro. Bardziej morze, takie, na którym idą na dno statki i ludzie.
A teraz gdzieś pod tą zimną wodą leżał Edwin. Policja stanowa będzie przeczesywać dno w
okolicy, gdzie znaleziono łódz, ale wiedziałem, że nic to nie da. Fale zniosą zwłoki w
najgłębsze, najzimniejsze miejsca, tam gdzie leży załoga Edmunda Fitzgeralda . Dwudziestu
dziewięciu marynarzy powita go jak swego.
To robota Rose'a. Rose zabił Edwina, a potem wrzucił zwłoki do jeziora. Minionej
nocy przed burzą woda była dość spokojna. Mógł go wywiezć gdzieś daleko, jeśli tylko
potrafił wiosłować. Przerzucił ciało przez burtę i patrzył, jak tonie. A potem wrócił na brzeg.
Musiało być ciemno. Może zaczęło już padać. Może powstały wysokie fale. Może ciężko mu
się wiosłowało z powrotem.
Mimo wszystko wrócił, bo przecież czytałem jego list. Widziałem łódz, krew i długie
blond włosy. To był Rose. Nie wiem, jak to możliwe, ale to Rose.
I nadal gdzieÅ› siÄ™ czai.
Potarłem twarz w miejscu, gdzie uderzyła mnie pani Fulton. Patrzyłem na dwóch
policjantów na dworze. Obeszli dom i zdążali teraz ścieżką ku plaży. Kiedy dotarli na brzeg,
rozdzielili siÄ™.
Chwilę pózniej zobaczyłem, jak zza domu wychodzi Sylvia. Ruszyła ścieżką za
policjantami. Nagle się zatrzymała. Odwróciła się i spojrzała prosto w moją stronę, jakby
pomyślała, że stoję w oknie i na nią patrzę. Nie miała na sobie płaszcza, tylko sweter. Mokry.
Oblepiał jej ciało. Wiatr potargał jej włosy. Trzęsła się z zimna.
Już miałem wybiec, zaproponować jej swój płaszcz i namówić ją, by wróciła do domu.
Ale coś mnie powstrzymało. Nie mam pojęcia co. Stałem po prostu i patrzyłem na nią, póki
nie poszła w stronę jeziora.
Bóg mi świadkiem, nadal jej pragnąłem. Po tym wszystkim, co się stało, nadal jej
pragnÄ…Å‚em.
- McKnight - odezwał się głos za moimi plecami. Ostatni głos, jaki chciałem usłyszeć.
A tuż po słowach poczułem na ramieniu dłoń.
Odwróciłem się i stanąłem oko w oko z Mavenem. Miał mokre włosy i twarz
czerwoną od wiatru. Na jego szyi widziałem ślady po moich rękach. Obok niego stał jakiś
mężczyzna, który wyglądał, jak wycięty z tego samego żurnala. Był trochę młodszy od
Mavena; miał więcej włosów i bardziej gęste wąsy, ale to samo spojrzenie upierdliwego
gliniarza, tak samo też żuł gumę, okazując lekceważenie całemu światu. Niezle zmókł i jemu
także wiatr dał się we znaki. Spodziewałem się, że za chwilę obaj strzelą do mnie
jednocześnie, ale zamiast tego usłyszałem:
- Alex, jak siÄ™ masz?
Patrzyłem to na jednego, to na drugiego. Nie wiedziałem, co odpowiedzieć.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]