[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dreszcz. W ciągu ostatnich dwudziestu sześciu godzin kochali się cztery razy, a ona
nadal drżała, kiedy jej dotykał.
Weszła na pokład i od razu się przekonała, że Kincaidom luksus towarzyszył
wszędzie. Bywała wielokrotnie na łodziach, ale nigdy na tak luksusowych. Błysz-
czący parkiet w salonie łodzi, dużo elementów ozdobnych ze szkła, kanapy z białej
skóry i stoliki z drzewa tekowego zdobiły wnętrze. Niejedna osoba marzyłaby o ta-
kim wyposażeniu domu. Porcelana, kryształy oraz srebrny kubełek z lodem stały na
S
R
stole w jadalni pod rozbłyskującym światełkami żyrandolem. Plastikowe krzesełko
Rhetta zupełnie tam nie pasowało.
Silniki wystartowały gdzieś w dole pod jej stopami i łódz zaczęła odpływać
od brzegu, pozostawiając Carlosa i Tomasa na brzegu.
Przeszli do jadalni, a Mitch przypiął Rhetta w krzesełku. Zrobił olbrzymi po-
stęp, bo kontakt z dzieckiem nie paraliżował go, co więcej, sam go inicjował. Dzi-
siaj nawet, kiedy Carly brała prysznic, przebrał Rhetta i nakarmił. Byłby dobrym
ojcem.
Mitch nieustannie zaskakiwał miłymi gestami. Carly dotknęła wisiorka z
chłopcem, który jej podarował. Mimo powracających do jej głowy ostrzeżeń Mar-
lene, Carly codziennie odkrywała w nim coraz więcej pozytywnych cech.
Elena, żona Carlosa, przyniosła jedzenie. Serwowała im grillowane krewetki z
ryżem i warzywami. Rhett zajadał z apetytem swoje jedzenie pokrojone w kawa-
łeczki i podane na plastikowym talerzyku.
Mitch sięgnął po butelkę i otwieracz. Carly fascynowały jego ciemne włosy
na brzuchu, widoczne pod śnieżnobiałą koszulą w trakcie jego mocowania się z
korkiem.
- Kiedy załatwimy sprawy z jubilerem, będziesz musiała zadzwonić do swo-
ich rodziców. Zamówiłem samolot, który ich odbierze w czwartek rano i odwiezie z
powrotem w niedzielę wieczorem. W związku z tym, że nie możemy opuścić mia-
sta do końca roku, chyba że w sprawach biznesowych, nie będziemy mieć miesiąca
miodowego.
Miesiąc miodowy, czyli czas poświęcony na poznawanie swoich ciał i umy-
słów. Nawet o tym nie pomyślała. Jednak teraz rozmarzyła się, snując wizję wspól-
nego wyjazdu i niezmąconego niczym zainteresowania Mitcha. Poczuła przypływ
pożądania i poruszyła się nerwowo na krześle.
- Nic nie szkodzi. I tak nie zostawiłabym Rhetta.
Otworzył butelkę, nie roniąc nawet kropli, co bez wątpienia było dowodem
S
R
jego doświadczenia w tej materii. Napełnił kieliszki od szampana złotą cieczą z bą-
belkami. Odstawił butelkę do kubełka z lodem i uniósł swój kieliszek do góry, aby
wznieść toast.
- Za nas. Oby nasze małżeństwo spełniło nasze oczekiwania.
- Za nas - powtórzyła za nim i stuknęła swoim kieliszkiem o jego.
Wspaniały trunek ukoił jej gardło jak balsam.
- Mmm. Znasz się na winach. - Carly od poprzedniego ranka miała niesamo-
wity wręcz apetyt.
Odstawiła kieliszek i zaatakowała swój lunch. Krewetki i chrupiące warzywa
smakowały wyśmienicie. Rano przed kościołem była zbyt zdenerwowana, aby jeść,
ale teraz nie miała zupełnie problemów z uzupełnianiem kalorii, które wcześniej
oboje spalili.
- Rand będzie moim świadkiem. Możesz zaprosić kogoś ze swoich przyjaciół
lub poprosić jedno z rodziców - powiedział Mitch, gdy tylko skończyli posiłek.
- Tylko jedno?
- Im mniej ludzi, tym większe szanse, że nasz ślub nie przerodzi się w cyrk.
Jeśli nie zrezygnujesz z pracy, lepiej ostrzeż swoich współpracowników, że staną
się już wkrótce obiektem zainteresowania mediów.
- Co takiego? Nie zamierzam zrezygnować z pracy. Kocham to, co robię.
- Pamiętaj, że paparazzi uwielbiają korzystać z życia bogatych i sławnych.
- Nie jestem jedną z nich.
- Ale już niedługo będziesz.
Przełknęła z trudem tę uwagę. Po ślubie nie będzie tak jak wcześniej. Czy po-
pełniała błąd, wprowadzając Rhetta w taki świat? Nie. Dawała mu jedynie to, czego
chciała dla niego Marlene, to, co mu się należało z urodzenia.
Mitch przebrał Rhetta i położył go w łóżeczku. Była prawie druga po połu-
dniu, kiedy Carly postanowiła wyjść na pokład. Nagle usłyszała dzwięk zwalniają-
cych silników.
S
R
- Dlaczego się zatrzymujemy?
- Mamy towarzystwo.
Zanim zdążyła zapytać jakie, zobaczyła podpływającą do nich łódz. Ale nie
był to patrol wodny, który często zatrzymywał pływające łodzie, aby sprawdzić
standardy bezpieczeństwa. Załoga z drugiego pokładu zarzuciła liny cumujące, łą-
cząc obie łodzie, i elegancki starszy mężczyzna w muszce i z walizeczką wszedł na
pokład. Mitch powitał gościa i zaprosił do środka.
- Carly, to pan Belmonte, nasz jubiler. Ma dla ciebie zestaw pierścionków do
obejrzenia.
- Ale jesteśmy przecież na środku zatoki - stwierdziła zaskoczona.
- Uwierz mi, to najlepsze miejsce, które gwarantuje nam prywatność.
- Dzień dobry, pani Corbin. Przywiozłem do pokazania kilka kamieni spełnia-
jących wymagania pana Kincaida. Jeśli jednak żaden z nich nie będzie pani odpo-
wiadać, mam ich więcej w swoim sklepie.
Uścisnął jej dłoń, umieścił walizkę na stoliku kawowym i otworzył wieko.
Carly omal nie straciła równowagi. Połyskująca w świetle kolekcja około pięćdzie-
sięciu pierścionków umieszczonych na czarnym aksamicie musiała być warta kro-
cie. Nie była w stanie wypowiedzieć słowa i czuła się tak, jakby ktoś przykleił jej
stopy do pokładu.
Mitch otoczył ją ramieniem i zaprowadził do kanapy. Padła na skórzane pufy
i zaczęła się trząść.
- Czy widzisz cokolwiek, co ci się podoba, kochanie?
Kochanie? Zwróciła ku niemu twarz. Niech odgrywa swoją rolę. Będzie to z
korzyścią dla Rhetta.
- Które wolisz? Białe czy żółte złoto? A może platynę?
Carly zainteresowała się błyskotkami.
- One wszystkie są takie piękne - jęknęła.
I... takie... wielkie, pomyślała. Każdy z pierścionków musiał być więcej wart
S
R
niż jej samochód, a kilka z nich kosztowało na pewno więcej niż jej dom.
Westchnęła i próbowała wytłumaczyć jeszcze raz.
- Nie mogę nosić dużej biżuterii, ponieważ w pracy używam rąk.
- Czy mogę coś doradzić? - Jubiler wybrał pierścionek. - To jest trzykaratowy
diament z cięciem Aschera. Kiedy dodamy do tego platynową obwódkę, kamień
będzie doskonale chroniony - wyjaśnił jubiler, dobierając do niego parę pasujących
obrączek.
- Jaki piękny.
- Przymierz - ponaglał ją Mitch. - Pozwól, ja spróbuję.
Wsunął na palec Carly diamentowe cacko podane przez pana Belmonte. Cie-
płe dłonie. Zimny pierścionek. Różnica temperatur podziałała rozstrajająco na jej
układ nerwowy. Jednak pierścionek leżał jak ulał. Czy to był jakiś znak, czy jedy-
nie zbieg okoliczności?
- Podoba ci się? - zapytał.
Kiwnęła potakująco głową.
- Bierzemy.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]