[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Bo przez chwilę przestałaś się kontrolować. A gdybym dotknął
cię teraz...?
- Nie... nie - wzdrygnęła się. - Kawa wystygnie
- powiedziała i westchnęła ciężko.
- No widzisz, znów uciekasz - rzekł łagodnie. - Nie możesz ciągle
kryć się przed życiem, moja mała.
- Nie kryję się przed życiem. Już mówiłam. Czuję się szczęśliwa.
-Tracisz więcej, niż przypuszczasz. Chciałbym cię pocałować, Saro.
-Nie, nie możesz... - szepnęła błagalnie. Ale Brett przysunął się do
niej, otoczył ramieniem i czule patrzył w oczy.
- Jeden pocałunek niczego nie przesądza, naprawdę - zapewnił. - A
może być miły.
Pogłaskał ją po włosach. Chwilę bawił się kilkoma krótkimi
kosmykami, kolanami dotknął kolan Sary. Rozchyliła je. Poczuła
ciepło ud Bretta. Nagle znalazła się w potrzasku. Sparaliżowana, nie
mogła zaczerpnąć powietrza. Wpatrywała się w niego błyszczącymi
oczyma, ogarnęło ją dawno zapomniane uczucie słodyczy. Ręka
Bretta dotykała jej pleców i wędrowała powoli coraz niżej. Brett
pochylił się nad nią. Położyła się na kanapie, a jej wargi rozchyliły się
w niemym zaproszeniu. Krzyknęła cicho i mocno objęła go za szyję.
Ich usta spotkały się. I znów miała wrażenie, że całuje się z
mężczyzną, któremu nie zależy tylko na własnej przyjemności.
Całowali się długo. Najpierw delikatnie, potem coraz bardziej
namiętnie. Palce Sary wplątały się w długie włosy Bretta. Przylgnęła
do niego całym ciałem. Tak, Brett ma rację, pomyślała. To jest
61
RS
dopiero prawdziwe życie.
Nagle usłyszała dziwne pomruki i sapania. Zastygła w bezruchu.
- Cholerne zwierzęta - wyszeptał Brett i uniósł się na łokciu.
- Co takiego? - z bijącym sercem spytała Sara.
- Psy - odparł krótko.
Wstał z kanapy i poprawił sweter na sobie.
- Psy?
- Tak, Sparky i Pickles.
- Ale przecież mieszkają na dworze.
- Czasem przychodzą do domu. Zwłaszcza kiedy pada. Nie
zamknąłem drzwi na zasuwę. No, nie. Zdaje się, że pobiegły na górę.
Chcą wygrzać się w łóżku Tony'ego. Wrócę za chwilę. Tylko zamknę
je w kuchni.
- Aha - rzekła Sara. Nie tylko ona nie domyka drzwi, pomyślała.
Ciągle jeszcze leżała na kanapie; Usiadła więc i obciągnęła
sukienkę. Z góry dobiegł podniesiony głos Bretta. Był zły. Mówił, że
umorusanym bestiom nie wolno pakować się do łóżka. Potem
usłyszała pacnięcia czterech par łap o schody. Wreszcie pomruki, już
z kuchni. Ale po chwili dwa włochate czworonogi sforsowały drzwi i
wpadły do pokoju.
- Nie wolno! - krzyknął Brett. - Do kuchni! Ale już! Psy nadstawiły
uszu, popatrzyły spode łba na pana i, ku zaskoczeniu Sary,
poczłapały tam, skąd przyszły.
- Tu też nie wolno im wchodzić? - zdziwiła się Sara. Brett potrafił
więc jednak trzymać domowników w ryzach. Nie podejrzewała go o
to.
- Nie wtedy, kiedy są ubłocone - stwierdził krótko.
- Znów rozgrzebały kwietniki.
- Uhm - wymamrotała Sara i pokiwała głową ze współczuciem.
Zerknęła na niego ukradkiem. Zaskakiwał ją coraz bardziej.
- No, wystarczy już tego przedstawienia z Brettem Jacksonem w
roli żandarma - powiedział z uśmiechem.
- Obiecałem Tony'emu, że psy nie będą spać z nim w jednym
łóżku i dotrzymałem słowa. Nigdy ich na tym nie przyłapałem, ale za
62
RS
każdym razem, kiedy wchodzę rano do jego pokoju, mam wrażenie,
że one tam też spały.
-Ale nie przejmujesz się tym bardzo, prawda? - spytała Sara. - Coś
mi się zdaje, że gdybyś się tym naprawdę przejął, już dziś nie
odważyłyby się tam wejść.
Brett skinął głową.
- I znów mnie rozgryzłaś - powiedział, robiąc zmartwioną minę. -
Masz rację. Nie odważyłyby się.
Spojrzał na nią tak ciepło i czule, że Sara znów poczuła się
nieswojo. Zerknęła na zegarek i wstała.
- Pójdę już. Robi się pózno.
- Nonsens. Przecież jutro sobota, I mamy jeszcze ważne rzeczy do
omówienia.
- Nie, Brett - twardo zaoponowała Sara. ~ Nie ma już nic ważnego
do omówienia. Naprawdę.
- Co się stało, Saro? Nie jestem Sinobrodym. Ani Jasonem.
Przyrzekam, nie stanie ci się najmniejsza krzywda.
- Wierzę ci... Tylko że... -Co?
-Tylko że ja...
Najgorsze, że nie wiedziała, co powiedzieć. Nie mogła przecież
oznajmić mu, że wie, co będzie dalej. %7łe już to wszystko przeszła. I że
popełniła kiedyś błąd, którego za żadne skarby świata nie chce
powtórzyć. Poza tym między nimi stała ciocia" Elise. Brett
najwyrazniej nie zamierzał rezygnować z sympatii" dla niej.
Nazywał ją wprawdzie starym kumplem, ale starczyło, że skinęła
palcem, by pobiegł co tchu na jej wezwanie. Matka mówiła też, że
wie od Molly, iż widziano Bretta w towarzystwie wysokiej
blondynki. Sara nie chciała słuchać tych rewelacji, to tylko plotki,
żachnęła się. Ale przecież nie ma dymu bez ognia...
Nie, pozostanie panną z lodu". Albo Królową Zniegu, jak nazywał
ją Brett. Tak było bezpieczniej.
-Ja tylko chcę już iść do domu - dokończyła Stanowczo, unikając
jego obezwładniającego wzroku.
-Rozumiem - odrzekł Brett. - Więc myślisz... Powinienem był się
63
RS
domyślić. W porządku, zaraz przyniosę ci płaszcz.
- Tak, bardzo proszę - wymamrotała Sara. Serce waliło jej w piersi.
Czegóż takiego powinien się domyślić?
Brett przygryzł wargi i nieznacznie wzruszył ramionami.
-Twój płaszcz wisi w przedpokoju - powiedział chłodno.
- Tak, dziękuję. Bądz tak dobry...
Wysłała go po płaszcz, bo chciała zyskać przewagę psychiczną. Ale
czy nie zachowała się jak gwiazda filmowa? Rozkapryszona gwiazda
drugorzędnych filmów? Zawahała się chwilę i poszła za Brettem do
przedpokoju.
Pada ciągle? - spytała, chcąc zatrzeć złe wrażenie, jakie musiała
na nim zrobić przed chwilą.
- O, pytasz o pogodę - uniósł brew.
- Pytałam, czy jeszcze pada - powtórzyła. Nie wiedziała, o co mu
chodzi.
-Pogoda, wiadomo, najbezpieczniejszy temat do rozmowy.
- Dajmy już temu spokój - odparła zniecierpliwiona, sięgając po
płaszcz.
Podał jej płaszcz. Zcisnęła się paskiem i zamierzała otworzyć
drzwi. Ręka Bretta chwyciła za klamkę, zanim Sara zdążyła
[ Pobierz całość w formacie PDF ]